Taki przykład.
Kiedy Tymonek był malutki, wierzyłam, że moment, w którym zacznie się sam przemieszczać, będzie jednocześnie tym, w którym odzyskam odrobinę swobody. W końcu skoro sam może gdzieś dotrzeć, to już nie muszę go nosić, prawda?
No więc, dla dziewczyn, które mają dzieci niemobilne lub nie mają w ogóle, NIEPRAWDA. Dziecko, które nauczyło się przemieszczać na następne pół roku przechodzi w stan permanentnej frustracji. Minimum.
Dlaczego?
Bo zbyt wolno.
Bo za daleko.
Bo próbowało skręcić i się przewróciło.
Bo podłoga jest za nisko i nie widać z niej całego pokoju.
I wreszcie najważniejsze: bo matce się wydaje, że jak już umiem gdzieś samo dojść, to nie musi mnie nosić. A musi.
Tak więc, gdy mały terrorysta zaczyna pełzać/raczkować/chodzić, paradoksalnie muszę go nosić jeszcze częściej... Dobrze, że uszyłam sobie mei-tai, bo nic bym w domu nie zrobiła :)
Taka jestem cwana ;)
P.S. Oczywiście fakt posiadania drugiego dziecka wcale nie przygotowuje psychicznie na takie sytuacje. Ja na przykład przez ostatni miesiąc święcie wierzyłam, ze jak Agnieszka zacznie pełzać/raczkować, to sobie mój nieszczęsny kręgosłup odpocznie ;)
sama szyłaś ?! WOW
OdpowiedzUsuńSama. Nawet nieźle wyszło :)
UsuńJa bym jeszcze dodała, że jak już Dziecię zacznie się przemieszczać w jakikolwiek sposób, to zawsze podąża za matką krok w krok... Przynajmniej moje tak mają i zero odpoczynku, bo są jak mój cień :(
OdpowiedzUsuńu mnie to samo ! ;)
UsuńTrudno się nie zgodzić. Trochę się to zmieniło po pobycie Tymona w szpitalu. Ale zmiana trwała łącznie półtora dnia :P
UsuńI tak legły w gruzach moje dziwne wyobrażenia o świecie... Dziękuję, gaszę światło i idę spać :P
OdpowiedzUsuń