Przyszedł wreszcie czas, gdy Cień postanowiła zaryzykować i zabrała mnie w teren - przy czym słowa dobrane są bardzo dobrze, bo mówiąc uczciwie moje umiejętności nie dorównują entuzjazmowi. Ale lato się kończy, czasu nam nie zbywa i - w obliczu ryzyka, że pogoda zepsuje się do reszty, nim ja nabiorę wprawy gwarantującej względne bezpieczeństwo - klamka zapadła. W sobotę ruszyłyśmy w las.
Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, był fakt, że Zenit, wcielenie cierpliwości, postanowił nie znosić ze spokojem mojej fuszerki i za każde szarpnięcie ręki, on szarpał łbem w dół. Jechałyśmy więc powolutku. Cień pouczała co jakiś czas. Moje ręce miały w nosie polecenia im wydawane, Zenit się wkurzał i szarpał, ja klęłam pod nosem, na pierścionek zaręczynowy i obrączkę, które boleśnie wbijały się w palce przy każdym szarpnięciu, a jednocześnie chłonęłam przestrzeń i gdyby Cień zarządziła powrót do stajni to bym jej uciekła ;)
Tym bardziej, że przy przejściu w kłus, a potem galop Zenit zapominał o swoim postanowieniu i rwał do przodu, nie przejmując się zupełnie gubionym przeze mnie chwilami rytmem, chętny do współpracy jak nigdy wcześniej. Koń, którego na placu trzeba co chwilę poganiać i przypominać mu, że nie pora na sen, w terenie najchętniej zostawiłby wszystko za sobą. I byłoby pięknie, gdyby nie ja - zgubione strzemię, zbyt luźne (o ironio) wodze, wiatr we włosach i gałęzie w zębach.
"Cóż ja biedny zrobiłem, ze mi taką ciepegę na grzbiet wsadzili" - powiedziałby zapewne, gdyby potrafił mówić :)
Cień, przewidując zapewne rodzącą się frustrację stwierdziła, że każdy następny teren będzie przyjemniejszy. Niepotrzebnie w sumie, bo to, co się we mnie mieszało - adrenalina, radość, poczucie siły i wolności, dzika euforia - spychało dyskomfort i niezadowolenie z siebie na dalszy plan.
***
Czas mijał nam niepostrzeżenie, zaczęło się ściemniać. Jechałyśmy spokojnie, rozmawiając, ja "w tle" ćwiczyłam podążanie za Zenitem, tak, by nie szarpać go za pysk, i próbowałam nadać mu tempo łydką.
Nieuchronnie zbliżałyśmy się do stajni. Mimo ponad dwóch godzin jazdy i mocno obtłuczonego tyłka, wcale nie miałam ochoty wracać. Zwłaszcza, że etap szarpania mieliśmy z Zenitem za sobą, i od dłuższej chwili czułam, ze radzę sobie lepiej niż na początku.
Czas jednak nie chciał stać w miejscu. Z początkowej szarości przeszliśmy w granat i gdy byłyśmy już dosłownie kawałek przed wyjazdem z lasu, na poboczu zamajaczyły nam kucyki. Cień, jadąca na znacznie bardziej płochliwym Szpaku, zsiadła i kazała mi mocno trzymać Zenita, na wypadek, gdyby jednak Szpak się spłoszył. Zrobiłyśmy może dziesięć kroków - Szpak wyrwał się i poleciał w drugą stronę. Zenit automatycznie ruszył za nim. Całość trwała pewnie kilka sekund, ale dla mnie czas zwolnił. Podczas obrotu noga wyleciała mi ze strzemienia, Cień krzyczała, żebym zatrzymała konia. Instynkt krzyczał "leć, głupia, leć, szybciej". Rozsądek kazał, chociaż SPRÓBOWAĆ zatrzymać Zenita. Posłuchałam rozsądku. Zenit wyhamował, Szpak czekał na nas kawałek dalej.
Adrenalina, radość z "przygody", zupełnie wyrzuciły z mojej głowy myśl, że w sumie sytuacja była niebezpieczna...
***
Żeby nie było, że sama radość i pstro w głowie.
Tak, powinnam PRZED tym terenem poćwiczyć jeszcze na placu. To, że nie zleciałam z Zenita, kiedy wyrwał za Szpakiem, i wcześniej, gdy się rozpędził w galopie (cicho, Cień, wiem, że mógł szybciej), to 90% szczęścia, 5 % umiejętności i 5 % grzecznego, kochanego konia.
Najwięcej w terenie dał mi nie kłus i galop, a stęp, w którym na spokojnie próbowałam korygować swoje błędy i utrwalać to, co już załapałam.
Koń w terenie zachowuje się inaczej niż na placu.
No i to, co zadziwia mnie przy każdej kolejnej jeździe - moje ciało umacnia się poza moją świadomością. Pomimo 2,5 godziny jazdy na drugi dzień czułam się jakbym w ogóle nie jeździła...
***
A teraz czekam na kolejną jazdę. Nieważne, czy na placu, czy w terenie.
wtorek, 15 września 2015
środa, 8 lipca 2015
Patataj
Tulimy Zenita, kwiecień
Rok później na drugim końcu tego samego pola otworzyła się stadnina. Konkretnie - namiot z dziesiątką koni, które facet z Mazur planował wypożyczać na jazdy. Jako, że udało mi się dogadać z chłopakiem, który się końmi zajmował, wpadałam tam przez całe wakacje. Trochę czyściłam, trochę głaskałam, donosiłam wodę i owies, a w zamian zarobiłam ugryzienie w udo. Dla równowagi posadzono mnie raz czy dwa na najłagodniejszym koniu, Jaśku. A, że nie spadłam to uwierzyłam, że umiem "trochę" jeździć. Ot, nastolatka.
Kiedy więc pojechaliśmy na wycieczkę szkolną i trafiliśmy do prawdziwej stajni ubłagałam nauczycielkę, by pozwoliła mi wykupić chociaż pół godziny jazdy. Instruktorka zapewniona przeze mnie, ze już jeździłam kazała mi zakłusować i tak się skończyła moja jazda. Nie wyleciałam co prawda z siodła, ale na tyle szarpałam konia za pysk, ze wściekła instruktorka zabrała mi wodze i stwierdziła, ze przy moim braku umiejętności może mnie jedynie oprowadzić. Wtedy był to dla mnie koniec świata i wielka niesprawiedliwość. Dziś ani trochę się jej nie dziwię.
Mijały lata. Najpierw podrosłam, potem dorosłam, a wreszcie zamieszkałam z Cień i tak się złożyło, ze akurat gdy się tam pojawiłam organizowana była akcja wykupu koni - by nie trafiły do rzeźni. W jednym się zakochałam i wnet w mojej słynącej z niedoboru oleju głowie zrodził się pomysł, żeby zostać choćby jego współwłaścicielką. Nie żeby było mnie na to wtedy (czy teraz) stać. Ostatecznie Szpaka wykupiła Cień. Potem kupiła Wisia i na nim nawet miałam się uczyć jeździć, ale zdążyłam wsiąść w siodło bodajże raz, po czym wyprowadziliśmy się do Rawy, gdzie urodziłam jedno dziecko, drugie dziecko i, nie mając nawet kiedy się spokojnie wysikać, przestałam myśleć o jakichkolwiek koniach.
I pewnie dalej bym nie myślała, gdyby nie nasz spontaniczny powrót na Pomorze.
Bo Cień (ogólnie ostatni rok to Cień, za co dziękuję losowi) zaczęła mnie uczyć. I choć na początku był krew, pot, łzy i bardzo dużo brzydkich słów pod nosem (oraz zupełnie głośno), to po etapie, gdy głównie się bałam i nogi bolały mnie tydzień po jeździe, przyszedł ten, gdzie zaczęła kiełkować pewność siebie, notorycznie lecąca w niepamięć, gdy Zenit postanowił mieć w nosie moje próby wydawania poleceń, a Szpak (już dorosły, ale nadal piękny) po prostu stawał w miejscu kompletnie zdezorientowany sprzecznymi sygnałami. Chociaż nie raz wracając do domu stwierdzałam, ze ja nie umiem, ja się nie nadaje i się nigdy nie nauczę. I choć w ostatnią sobotę miałam ochotę się poddać i zrezygnować, to w niedzielę było lepiej, a we wtorek w tych kilku kółkach galopu poczułam wreszcie smak spełnionego marzenia.
Jestem już dużą dziewczynką i wiem, że nie umiem jeszcze jeździć.
Ba, nie raz jeszcze przeklnę pod nosem, że bez sensu, ja dziękuję, Cień, daj spokój, ja nie potrafię.
Ale już dziś mogę Ci powiedzieć, że dałaś mi gwiazdkę z nieba.
Za co Ci po prostu z całego serca dziękuję.
niedziela, 21 czerwca 2015
Koniec
Minęło 39 godzin od ostatniego karmienia.
Agnieszka źle zniosła poranną odmowę.
Nawet nie chodzi o płacz, gdy zamiast nakarmić przytulałam i proponowałam wodę, kanapkę lub kaszkę. Tym, co będzie mnie jeszcze długo prześladować, jest pełna rezygnacji i głębokiego smutku podkówka, z którą spojrzała na mnie, gdy już wstała i zrozumiała, że odebrałam jej prawo do mojego mleka.
Racjonalizuję, tłumaczę się przed sobą.
Wiem, że za parę dni zapomni i się dostosuje, odnajdując inne sposoby na bycie blisko.
Wiem, że karmiłam ją długo i poradzi sobie bez mojego mleka.
Liczyłam, ze odstawi się sama w czasie, który będzie dla mnie akceptowalny.
Nie udało się - podjęłam tę decyzję za nią.
Wiem, miałam do tego prawo.
A jednak - przed oczami mam ten bezbrzeżny smutek w jej twarzyczce.
Agnieszka źle zniosła poranną odmowę.
Nawet nie chodzi o płacz, gdy zamiast nakarmić przytulałam i proponowałam wodę, kanapkę lub kaszkę. Tym, co będzie mnie jeszcze długo prześladować, jest pełna rezygnacji i głębokiego smutku podkówka, z którą spojrzała na mnie, gdy już wstała i zrozumiała, że odebrałam jej prawo do mojego mleka.
Racjonalizuję, tłumaczę się przed sobą.
Wiem, że za parę dni zapomni i się dostosuje, odnajdując inne sposoby na bycie blisko.
Wiem, że karmiłam ją długo i poradzi sobie bez mojego mleka.
Liczyłam, ze odstawi się sama w czasie, który będzie dla mnie akceptowalny.
Nie udało się - podjęłam tę decyzję za nią.
Wiem, miałam do tego prawo.
A jednak - przed oczami mam ten bezbrzeżny smutek w jej twarzyczce.
środa, 17 czerwca 2015
Pierwsze pożegnanie
Wiele razy i z różnych powodów podchodziłam do odstawiania Agnieszki od piersi.
Próbowałam się dostosować do oczekiwań otoczenia. Miałam dość słuchania, że mleko po (pół)roku to jak woda (nieprawda). Chciałam wreszcie odpowiedzieć "tak" (albo raczej "TAK, kurwa!"), na pytanie, czy W KOŃCU przestałam karmić. Nie musieć słuchać tekstów, że za długo, bez sensu i nibyżartów, że może do podstawówki będę karmić.
Później byłam zmęczona. Gryzieniem, wiszeniem na mnie, niemożnością wyjścia, pobudkami w nocy. Wierzyłam, że gdy wreszcie ją odstawię, Agnieszka w magiczny sposób stanie się bardziej samodzielna i samowystarczalna.
Jednak każde podejście rujnowały gorsze dni, skok rozwojowy lub bolesne ząbkowanie.
Teoretycznie mogłam się uprzeć i twardo trzymać się planu, ale wtedy byłabym nieszczęśliwa, bo zjadałoby mnie poczucie winy, że nie było mnie stać na odrobinę elastyczności i zepsułam swoje ostatnie karmienie rozpaczliwym płaczem córki. Ostatecznie w macierzyństwie nie chodzi o to, żeby dziecko złamać, tylko, by nauczyć się z nim współgrać, tak, aby obie strony były zadowolone. Albo nie były niezadowolone.
***
Minęły miesiące od pierwszej próby i tygodnie od ostatniej. Agusia zaczęła się zmieniać sama z siebie. Dzień zaczyna biegnąc do P., by się przytulić, je coś więcej, niż okruszki, przestała panicznie bać się ludzi innych niż ja, P. i Tymon.
Nadszedł właściwy dla niej czas.
W kilka dni przeszłyśmy od szarpania bluzki, uspokajania się i zasypiania przy piersi, do usypiania przy tuleniu, jedzenia normalnych posiłków i picia wody/soku.
Jakże bezsensowne jest to, że teraz gdy doszłam już niemal do celu (nocne i nadranne karmienie do pożegnania), oprócz dumy z mojej dużej, dzielnej dziewczynki, czuję też pieczenie pękającego z żalu serca. Bo każdy mijający dzień, jest ostatnim z tak małym dzieckiem i z każdym z nich jestem odrobinę mniej niezbędna i niezastąpiona.
***
Ostatniej nocy Agnieszka zamiast mleka piła wodę. Pozostaje nam do "usunięcia" karmienie nadranne.
Próbowałam się dostosować do oczekiwań otoczenia. Miałam dość słuchania, że mleko po (pół)roku to jak woda (nieprawda). Chciałam wreszcie odpowiedzieć "tak" (albo raczej "TAK, kurwa!"), na pytanie, czy W KOŃCU przestałam karmić. Nie musieć słuchać tekstów, że za długo, bez sensu i nibyżartów, że może do podstawówki będę karmić.
Później byłam zmęczona. Gryzieniem, wiszeniem na mnie, niemożnością wyjścia, pobudkami w nocy. Wierzyłam, że gdy wreszcie ją odstawię, Agnieszka w magiczny sposób stanie się bardziej samodzielna i samowystarczalna.
Jednak każde podejście rujnowały gorsze dni, skok rozwojowy lub bolesne ząbkowanie.
Teoretycznie mogłam się uprzeć i twardo trzymać się planu, ale wtedy byłabym nieszczęśliwa, bo zjadałoby mnie poczucie winy, że nie było mnie stać na odrobinę elastyczności i zepsułam swoje ostatnie karmienie rozpaczliwym płaczem córki. Ostatecznie w macierzyństwie nie chodzi o to, żeby dziecko złamać, tylko, by nauczyć się z nim współgrać, tak, aby obie strony były zadowolone. Albo nie były niezadowolone.
***
Minęły miesiące od pierwszej próby i tygodnie od ostatniej. Agusia zaczęła się zmieniać sama z siebie. Dzień zaczyna biegnąc do P., by się przytulić, je coś więcej, niż okruszki, przestała panicznie bać się ludzi innych niż ja, P. i Tymon.
Nadszedł właściwy dla niej czas.
W kilka dni przeszłyśmy od szarpania bluzki, uspokajania się i zasypiania przy piersi, do usypiania przy tuleniu, jedzenia normalnych posiłków i picia wody/soku.
Jakże bezsensowne jest to, że teraz gdy doszłam już niemal do celu (nocne i nadranne karmienie do pożegnania), oprócz dumy z mojej dużej, dzielnej dziewczynki, czuję też pieczenie pękającego z żalu serca. Bo każdy mijający dzień, jest ostatnim z tak małym dzieckiem i z każdym z nich jestem odrobinę mniej niezbędna i niezastąpiona.
***
Ostatniej nocy Agnieszka zamiast mleka piła wodę. Pozostaje nam do "usunięcia" karmienie nadranne.
sobota, 30 maja 2015
Shorty majowe
Kiedyś,
nie w maju
Bawimy się w "odgryzę ci nosek" Tymon zanosi się od śmiechu, po jakimś czasie zabawa nas nudzi. Ja idę ściągnąć gofry, żeby się nie spaliły. Tymon zabiera się za jedzenie
T:
Teraz odgryzę moje gofry. Odgryzę je noskiem.
7 maja
Aguszka rozwaliła wczoraj głowę o betonową piaskownicę.
W
bilansie mamy kałużę krwi na ubraniach i ziemi, 5 godzin latania
po przychodniach i szpitalach z dzieckiem, które nic sobie nie
robiło z dziury w głowie i próbowało wleźć wszędzie, dwa
zdjęcia RTG czaszki, ogromnego guza, krwiaka i myśl, że dzieci są
z gumy.
Czaszka
cała, a po posmarowaniu magiczną maścią szpitalnej pani doktor
krwiak oraz guz zmniejszyły się o połowę.
***
W
zaleceniach odnośnie postępowania z dzieckiem pani doktor
podkreśliła, ze najlepiej, jakby ona ze dwa-trzy dni poleżała,
odpoczęła. Kiedy to mówiła, Aga usiłowała wspiąć się po
krzesłach pod sufit...
8
maja
Rano.
Robie P. kanapki do pracy. Koło mnie stoi Tymon i marudzi.
T:
Mamo... Maaamooo... Mamoooo... Maaaaaamo...
S: Już kończę. Co chcesz? Kanapkę z dżemikiem?
T: Nieeee... Ja nieee chcęęęę kanapkiiii...
S: To co? Banana?
T: Nie. Kupę.
S: Już kończę. Co chcesz? Kanapkę z dżemikiem?
T: Nieeee... Ja nieee chcęęęę kanapkiiii...
S: To co? Banana?
T: Nie. Kupę.
11
maja
T:
Gusiu? Guuusiuuu!? Chcesz zobaczyć moją kochankę?
Wiedziałam.
Mówiłam, że wczoraj był niemowlakiem, a jutro zacznie baby do
domu sprowadzać...
20
maja
Drze
się od godziny.
Najpierw
- bo Agusia bawi się autkiem. Co z tego, że on ma sześć innych.
Chce mieć siedem.
Następnie, że nie chce robić siku w domu. Jakby mu ktoś kazał...
Później, że on nie chce rysować. No fakt, zeszyt leżał metr od niego, więc zapewne go wołał.
Potem, że nie chce mieszkać w domu. Ciekawam, gdzie by wolał.
Obecnie wydziera się, ze chce dwie tabletki zamiast jednej.
Następnie, że nie chce robić siku w domu. Jakby mu ktoś kazał...
Później, że on nie chce rysować. No fakt, zeszyt leżał metr od niego, więc zapewne go wołał.
Potem, że nie chce mieszkać w domu. Ciekawam, gdzie by wolał.
Obecnie wydziera się, ze chce dwie tabletki zamiast jednej.
A
nie... Sorry. Teraz drze się, że mam wyjść z pokoju.
***
Ma
ktoś na zbyciu relanium?
22 maja
T:
Mamo, musisz poczekać, aż przyjadą lody...
S: Jakie lody, skąd przyjadą?
T: Z biedronki.
S: Ale kto je przywiezie (w domyśle: bo ja już dziś nigdzie nie idę)
T: ...
S: Hm?
T: Nie jestem pewien...
S: Jakie lody, skąd przyjadą?
T: Z biedronki.
S: Ale kto je przywiezie (w domyśle: bo ja już dziś nigdzie nie idę)
T: ...
S: Hm?
T: Nie jestem pewien...
23 maja
Zazwyczaj
dzieci, które zrobiły sobie krzywdę, wołają o plasterek/buziaka
w "auę". Ale nie Tymon.
Tymon,
gdy się uderzy w nogę, żąda skarpetki.
Gdy skaleczy się w palec, chcę rękawiczki.
A po histerycznym walnięciu głową o podłogę, płacze, że mam mu dać czapkę...
Gdy skaleczy się w palec, chcę rękawiczki.
A po histerycznym walnięciu głową o podłogę, płacze, że mam mu dać czapkę...
Żelazna
logika.
26
maja
Dzień matki. Jedne próbuje wyłudzać słodycze, drugie chce, żeby je całować po stópkach...
czwartek, 30 kwietnia 2015
Shorty kwietniowe
1
kwietnia
Stoi
w kuchni i się drze.
A:
Ba-bam! Ba-bam!
Ciociu
Cień, Twoja łapówka została przyjęta i pożarta Emotikon
grin Z opóźnienie, ale jednak
7
kwietnia
S:
Tymonku, chodź się ubrać. Zaraz idziemy do lekarza!
T: Nieee... Ja się rzucę do ucieczki...
T: Nieee... Ja się rzucę do ucieczki...
9
kwietnia
Piękna,
słoneczna pogoda? Co robi Strzyga?
Goni dwa diabelce, które NIE
CHCĄ iść na plac zabaw/spacer...
14 kwietnia
Chwaliłam
ostatnio Tymona, że spokojniejszy, łatwiejszy w kontakcie, bardziej
empatyczny i w ogóle.
No
to dziś popchnął Agnieszkę na fotel obrotowy, tak, ze rozwaliła
sobie dziąsło, komunikuje się krzykiem (niezależnie od tego, czy
wyraża radość, złość czy głęboki smutek), a dla zwieńczenia
dnia urządził mi dziką histerię na klatce schodowej.
W
tym miejscu serdecznie pozdrawiam sąsiadkę, która wydarła się
przez drzwi mieszkania, że to nie jest normalne, żeby dziecko się
tak darło. Było to bardzo miłe i niesamowicie pomogło mi w
poradzeniu sobie z frustracją /sarkazm/.
Oczywiście
w trakcie samego spaceru był już cudowny, radosny i posłuszny.
Czasami
mam wrażenie, że on z premedytacją próbuje mnie doprowadzić do
obłędu...
17 kwietnia
T: Ej
mamo! Zostaw moją tatę! Idź spać do drugiego pokoju! S: ???
T: Jesteś cały tato?
T: Jesteś cały tato?
***
Agusiu!
Chcesz orzeszka!? Jest śmierdzący i dobry. Zjadaj sobie.
20 kwietnia
"Mamo!
tak ułapałem te palce, że mnie skurcz złapał!"
22 kwietnia
Dobrze
mieć Cień, która podnosi poprzeczkę. Bez niej pewnie bym nie
przebiegła tych ośmiu kilometrów.
Dziękuję Emotikon
heart
27 kwietnia
- Z czego się tak śmiejesz? Od czekolady?
Mój
syn ma trzy lata i już pojął prawa rządzące światem.
/a
serio - nie mam w domu czekolady. Tylko jabłka./
sobota, 11 kwietnia 2015
Usypianie - level ojciec
W środę matka miała wychodne. W związku z tym na P. spadł obowiązek ułożenia dzieci do snu. Tymon zasadniczo zasypia sam, a nawet, gdy wymaga towarzystwa, to jest to towarzystwo ojca, więc problemów nie przewidujemy.
Gorzej z Agnieszką...
***
Faza I
Agnieszka snuje się po mieszkaniu i marudzi. Trochę się chowa po kątach i jest ogólnie niezbyt szczęśliwa. Ostatecznie Gugulinek zamknął się w łazience i siedzi po ciemku obok kabiny prysznicowej. Poziom szczęścia i życiowego zadowolenia: -5000.
Faza II
Agnieszka na kolanach u P. ogląda youtuby.
Faza III
T: Agusiu, chcesz się teraz położyć do łóżka?
A /kiwa głową na tak/
T: Przykryć Cię kołderką?
A /kiwa głową na tak/
T: Tata ma się obok Ciebie położyć?
A /kiwa głową na tak/
T: Chcesz buziaka?
A: E-ee
I przy trzecim "e" oczy się zamknęły i dziecko zasnęło. Bez mleka, bez mamy.
Chyba muszę częściej wychodzić ;)
Gorzej z Agnieszką...
***
Faza I
Agnieszka snuje się po mieszkaniu i marudzi. Trochę się chowa po kątach i jest ogólnie niezbyt szczęśliwa. Ostatecznie Gugulinek zamknął się w łazience i siedzi po ciemku obok kabiny prysznicowej. Poziom szczęścia i życiowego zadowolenia: -5000.
Faza II
Agnieszka na kolanach u P. ogląda youtuby.
Faza III
T: Agusiu, chcesz się teraz położyć do łóżka?
A /kiwa głową na tak/
T: Przykryć Cię kołderką?
A /kiwa głową na tak/
T: Tata ma się obok Ciebie położyć?
A /kiwa głową na tak/
T: Chcesz buziaka?
A: E-ee
I przy trzecim "e" oczy się zamknęły i dziecko zasnęło. Bez mleka, bez mamy.
Chyba muszę częściej wychodzić ;)
wtorek, 31 marca 2015
Shorty marcowe
1 marca
Szczepienia to kolejny temat, który udowadnia, że empatię większość ludzi ma tylko dla najbliższych.
To,
że naszemu dziecku się udało i nie wystąpił u niego NOP nie
znaczy, ze coś takiego nie istnieje. Za ruchami antyszczepionkowymi
nie stoi ciemnogród i głupota lecz ogromne cierpienie matek,
których dzieci nie miały tyle szczęścia.
Gdy
moje dziecko skończyło płakać po wkłuciu (a otrzymały wszystkie
obowiązkowe szczepionki - choć niektóre później, niż życzyłby
sobie kalendarz szczepień), ich dzieci właśnie zaczynały się
dusić, traciły przytomność, umierały im na rękach, zamieniały
się w "warzywa". Niektórym z nich rehabilitacja pozwoliła
wrócić do sprawności, innym już nic nie pomoże.
Radzę
o tym pomyśleć, gdy następnym razem będziecie pluć jadem -
plujecie prosto w twarze tych dzieci.
Nawet
jeżeli poważny NOP to tylko 1% przypadków (jaki ładny eufemizm
pozwalający nie myśleć o dziecku, które się za tym określeniem
kryje), warto na moment postawić się na miejscu matki, której
dziecka on dotyczy i z większym wyczuciem, oraz szacunkiem dla jej
bólu ubrać w słowa strach o własne.
4
marca
Agutek
domaga się karmienia.
S:
Chcesz kaszkę?
A /kiwa głową na "nie"/
S: Soczek?
A /kiwa na "tak"/
S: Idziemy do kuchni?
A /kiwa na "tak/
S: To schodź mi z kolan.
A /kiwa na "nie"/
S: Ach, mam Cię zanieść
A /kiwa na "tak"/
A /kiwa głową na "nie"/
S: Soczek?
A /kiwa na "tak"/
S: Idziemy do kuchni?
A /kiwa na "tak/
S: To schodź mi z kolan.
A /kiwa na "nie"/
S: Ach, mam Cię zanieść
A /kiwa na "tak"/
18
marca
"Pójć,
pójć.
Pójć, Pójć.
Na skrzypce ze mną grać.
Pójć, Pójć.
Na skrzypce ze mną grać.
Mówiłem
pójć klólewno
Na skrzypce ze mną grać"
Na skrzypce ze mną grać"
31
marca
T:
Masz Agusiu. Przyklyj się kołderką w pułatki, Będzie ci się
lepiej spało...
Taki
troskliwy brat...
P.S.
"Pułatki" to dmuchawce Emotikon smile
sobota, 28 marca 2015
Wstęp do spokoju
Na początku nic nie zauważasz - już tak długo jesteś zmęczona, że stan ten wydaje Ci się permanentnym. Mija jednak kilka dni i zdajesz sobie sprawę, że masz trochę więcej siły, że nie jedziesz na rezerwie, frustracja jakby mniejsza, a cierpliwość w górnej granicy normy.
Pierwsza myśl: to wprawa. Osiągnęłaś wyższy poziom wtajemniczenia na matczynej ścieżce.
Druga, głębsza: coś się zmieniło. Musiało się coś zmienić, bo wprawy nabierasz od trzech lat - nie ma opcji, żeby tak z dnia na dzień przyszła, skoro tyle czasu jej nie było.
Zaczynasz obserwować i po trzech -czterech dniach ciężkiej pracy umysłowej odkrywasz, że sekret nie leży w nowej herbacie, ani w koktajlu z awokado, ale w twoich własnych, osobistych dzieciach. W synu - konkretnie - bo córka jest z natury stworzeniem ugodowym i uśmiechniętym. Póki co.
***
Tymon przechodzi etap wyciszenia.
Odkrywa w sobie pokłady empatii (Nie wolno ksyceć, bo Agusia jest smutna!), cierpliwości (Zlobisz mi ZARAZ soczek?) oraz - klękajcie narody - ugodowości. Chwilowo nie muszę prowadzić wojen o powrót do domu, bo moje starsze dziecko osobiście pomaga mi trzepać zabawki z piasku i wkładać je do plecaka, a następnie szurającym kłusem zasuwa pod drzwi naszej klatki w bloku. Ostatnio zaryzykowałam nawet i NIE KUPIŁAM rytualnego ciepłego loda, który gwarantował święty spokój po powrocie ze spaceru. I co? I nic. Nie było afery, sąsiedzi nie musieli wkładać stoperów w uszy, ni dzwonić po opiekę społeczną.
Jakby tego było mało - jaśnie panicz wdraża się w system obowiązków domowych i zachowań akceptowalnych społecznie. Do tej pory, gdy mówiła "Tymonku, zamknij delikatnie lodówkę.", następowało solidne walnięcie drzwiami. Obecnie są zamykane cicho i powoli. A to dopiero początek. Odpowiednio instruowany Tymon SAM sprząta zabawki. No. Połowę zabawek. W końcu nawet mi ciężko znaleźć w sobie cierpliwość, by zebrać cały ten majdan do szafy...Ćwiczy również (niechętnie) samodzielne ubieranie oraz (chętniej) rozbieranie.
Najpiękniejszy jest jednak powrót dawno zapomnianej umiejętności - samodzielnej zabawy o poranku. Tu jednak trzeba uważać i NIE OTWIERAĆ oczu. Otworzysz - przepadłaś. Nie śpisz, więc winnaś zrobić śniadanie, "wysikać dziecko", dać soczek, wyciągnąć zza kanapy puzzle, które "przypadkiem" wpadły, dać banana, rozdzielić tłukące się dzieci itp., itd.
Następnym razem będziesz pamiętać, żeby trzymać oczy zamknięte, prawda?
Mimo to... Żyć, nie umierać :)
***
Mam nadzieję, że publikacja tego postu nie spowoduje powrotu poprzedniej wersji Tymona...
Pierwsza myśl: to wprawa. Osiągnęłaś wyższy poziom wtajemniczenia na matczynej ścieżce.
Druga, głębsza: coś się zmieniło. Musiało się coś zmienić, bo wprawy nabierasz od trzech lat - nie ma opcji, żeby tak z dnia na dzień przyszła, skoro tyle czasu jej nie było.
Zaczynasz obserwować i po trzech -czterech dniach ciężkiej pracy umysłowej odkrywasz, że sekret nie leży w nowej herbacie, ani w koktajlu z awokado, ale w twoich własnych, osobistych dzieciach. W synu - konkretnie - bo córka jest z natury stworzeniem ugodowym i uśmiechniętym. Póki co.
***
Tymon przechodzi etap wyciszenia.
Odkrywa w sobie pokłady empatii (Nie wolno ksyceć, bo Agusia jest smutna!), cierpliwości (Zlobisz mi ZARAZ soczek?) oraz - klękajcie narody - ugodowości. Chwilowo nie muszę prowadzić wojen o powrót do domu, bo moje starsze dziecko osobiście pomaga mi trzepać zabawki z piasku i wkładać je do plecaka, a następnie szurającym kłusem zasuwa pod drzwi naszej klatki w bloku. Ostatnio zaryzykowałam nawet i NIE KUPIŁAM rytualnego ciepłego loda, który gwarantował święty spokój po powrocie ze spaceru. I co? I nic. Nie było afery, sąsiedzi nie musieli wkładać stoperów w uszy, ni dzwonić po opiekę społeczną.
Jakby tego było mało - jaśnie panicz wdraża się w system obowiązków domowych i zachowań akceptowalnych społecznie. Do tej pory, gdy mówiła "Tymonku, zamknij delikatnie lodówkę.", następowało solidne walnięcie drzwiami. Obecnie są zamykane cicho i powoli. A to dopiero początek. Odpowiednio instruowany Tymon SAM sprząta zabawki. No. Połowę zabawek. W końcu nawet mi ciężko znaleźć w sobie cierpliwość, by zebrać cały ten majdan do szafy...Ćwiczy również (niechętnie) samodzielne ubieranie oraz (chętniej) rozbieranie.
Najpiękniejszy jest jednak powrót dawno zapomnianej umiejętności - samodzielnej zabawy o poranku. Tu jednak trzeba uważać i NIE OTWIERAĆ oczu. Otworzysz - przepadłaś. Nie śpisz, więc winnaś zrobić śniadanie, "wysikać dziecko", dać soczek, wyciągnąć zza kanapy puzzle, które "przypadkiem" wpadły, dać banana, rozdzielić tłukące się dzieci itp., itd.
Następnym razem będziesz pamiętać, żeby trzymać oczy zamknięte, prawda?
Mimo to... Żyć, nie umierać :)
***
Mam nadzieję, że publikacja tego postu nie spowoduje powrotu poprzedniej wersji Tymona...
czwartek, 19 marca 2015
Jak życie zjadło Strzygę
Wiosna powoli się zadomawia, Tymon po odrobaczeniu przestał chorować (czasem nieobecność lekarza prowadzącego jest błogosławieństwem), Agnieszka wyrosła już z etapu "tylko mama", a Cień tak długo kusiła stajnią i bieganiem, że nie sposób było się dłużej opierać.
Zabawne, biorąc pod uwagę, że gdy pięć lat temu Ruda próbowała mnie namówić na trochę ruchu, sarknęłam, że nie zamierzam biegać, nawet, gdyby mieli mi za to zapłacić. ;)
W tym zaganianiu, pomiędzy piaskownicą, treningami (przerwanymi boleśnie przez kontuzję kolana), pracą i relaksem przy książce, odkryłam największy banał na świecie - jestem szczęśliwsza poza internetem. A skoro tak...
Wyszłam z domu.
Czuję się lekka, rozpiera mnie energia, do tego dzieci są już na takim etapie samodzielności, że gdy one babrzą się w piasku, ja czytam książkę na ławeczce.
Zabawne, biorąc pod uwagę, że gdy pięć lat temu Ruda próbowała mnie namówić na trochę ruchu, sarknęłam, że nie zamierzam biegać, nawet, gdyby mieli mi za to zapłacić. ;)
W tym zaganianiu, pomiędzy piaskownicą, treningami (przerwanymi boleśnie przez kontuzję kolana), pracą i relaksem przy książce, odkryłam największy banał na świecie - jestem szczęśliwsza poza internetem. A skoro tak...
Wyszłam z domu.
Czuję się lekka, rozpiera mnie energia, do tego dzieci są już na takim etapie samodzielności, że gdy one babrzą się w piasku, ja czytam książkę na ławeczce.
Czyścimy Szpaka, zwanego dawniej (przez pewną pretensjonalną pannicę) Cestusem
Ona potem spadła.
Mam pewną awersję do piaskownic po odrobaczaniu...
Leni, matka najpiękniejszych kociąt jakie w życiu widziałam.
Garth (czarno biały), Floki (ze strzałką na pysku) i Vane (kanalarz)
Jax i Garth, a z tyłu pyszczek Varro.
Zenit (tudzież Zenek, Zenobiusz, Wredne Bydlę) - równie uparty,jak piękny.
Czaruś, zwany Cezarym (tylko przeze mnie)
sobota, 28 lutego 2015
Shorty lutowe
2 lutego
Ugotowałam
Strzyżętom zupę. Pyszną, pożywną. Mi na samą myśl o niej
ślinka cieknie. P. orzekł, że nawet dobra (co równa się
najwyższym notom w konkursach kulinarnych).
I
co mi powiedział ten mały blondwłosy troll leśny?
-
Mamo, ale ona jest trochę niedobra. - po czym zażądał kanapki z
keczupem.
Perły
przed wieprze...
3 lutego
Agusia
uczy się nowych słówek.
Szczególnie
martwi mnie śpiewane podczas rzucania zabawkami "brumpa"...
4
lutego
#Tymon postanowił wzmocnić siłę przekazu. Gdy mu czegoś odmawiam, krzyczy "Auuua!". Że niby się nad nim znęcam.
9 lutego
Podstawa
odstawiania dziecka od piersi jest pytanie: "Założysz
pieluszkę?", zadawane za każdym razem, gdy się ładuje na
kolana i dobiera do bluzki.
***
W myśl zasady, że w domu zawsze musi być ktoś chory - w tym tygodniu choruję ja. Jak komuś nie przeszkadza kasłanie, chrypienie, skrzeczenie i bełkotanie w gorączce, to zapraszam na zieloną herbatę z dużą ilością cytryny.
W myśl zasady, że w domu zawsze musi być ktoś chory - w tym tygodniu choruję ja. Jak komuś nie przeszkadza kasłanie, chrypienie, skrzeczenie i bełkotanie w gorączce, to zapraszam na zieloną herbatę z dużą ilością cytryny.
Zamiast
czekoladek mam cholinex. Żeby nie było zaskoczenia
10
lutego
Jak
Wam ktoś poleci Envil gardło, to go nie słuchajcie. Diabelstwo
trzeba brać co dwie godziny (a działa 15 minut), nie można łączyć
z ibuprofenem i jest paskudne w smaku. To ostatnie bym wybaczyła,
gdyby w zamian pomagało. Niestety - po trzech tabletkach stwierdzam,
że efekt jest odwrotny od oczekiwanego.
Już
wolałam cholinex...
20
lutego
Znalazłam
nowy plac zabaw. Duży, fajny.
Byłby.
Gdyby
trawa na nim nie była cała upstrzona psim gównem.
25 lutego
Wróciłam
z porannych zakupów. W drzwiach wita mnie uśmiechnięty od ucha do
ucha Tymon.
T:
Kupiłaś lizaczka?
S: Nie.
T: Lody?
S: Nieee.
T: Chipsy?
S: Nie, kupiłam chleb.
S: Nie.
T: Lody?
S: Nieee.
T: Chipsy?
S: Nie, kupiłam chleb.
Podkówka
i popłakiwanie.
Taka zła matka.
Taka zła matka.
28 lutego
Powoooli Agutek się rozgaduję.
Jest
już "Bop", i "Pepa", i "tutu", i
"kłakłakła" i "brum"...
A.
I "am". "Am" jest najważniejsze...
piątek, 6 lutego 2015
Wpis terapeutyczny, czyli "Ja się dla Ciebie starałam, a Ty..."
W okresie nastoletnim strasznie się buntowałam na brak akceptacji i miłości bezwarunkowej. Wiecznie miałam poczucie niedocenienia, niedochwalenia i niedotulenia. Z rodzicami relacje miałam dość trudne - w sumie trudno się dziwić, bo nie należałam do dzieci łatwych w obsłudze. Potrzeba czułości mieszała się u mnie z niewyparzoną buzią i niebywałym talentem do robienia wszystkiego "nie tak".
Teraz, przekroczywszy ćwierćwiecze i zmagając się z równie trudnym jak ja sama trzylatkiem, lepiej rozumiem emocje moich rodziców.
Wyobraźcie sobie...
Godzę macierzyństwo z pracą. Mam lepiej niż większość z Was, bo pracuję w domu. Fakt, gdybym pracowała poza nim, swoje obowiązki wykonałabym w trzy godziny, a nie w sześć, ale jednak - budżet zasilony, dzieci przy matce. Teoretycznie wymarzona sytuacja, praktycznie Tymon wyraźnie daje znać, że poświęcam mu za mało czasu.
Nie jestem z dziećmi, tylko przy nich.
Postanowiłam, że się przeorganizuję, zarwę noc i dzień dzisiejszy poświęcę w całości dzieciom.
W efekcie poszłam spać późno (co wcale nie oznacza, ze udało mi się zrobić wszystko), wstałam wcześnie i o 11:34 zgłosiłam gotowość do całkowitego oddania się budowania więzi z dziećmi. Poszliśmy na spacer, na plac zabaw w pewnej galerii, Tymon miał okazję pobawić się w nowym miejscu i w towarzystwie innych dzieci. Dla podbicia stawki obydwoje zostali szczodrze obdarowani, a do domu wróciliśmy autobusem (radość porównywalna z tą, gdy na koncie odkrywasz dodatkowe 500 zł, którym nie musisz się z nikim dzielić).
I co?
Pierwszą rozpacz zaliczył, gdy okazało się, ze nie będziemy mieszkać na placu zabaw. Na tę byłam przygotowana. Zachowałam spokój, opanowałam sytuację i ruszyliśmy do domu, po drodze zahaczając o dział z autkami i chupa-chupsami.
Drugi poziom nieszczęścia osiągnął, gdy okazało się, że nie idziemy do cioci Cień. Na szczęście z pomocą przyszedł nam autobus.
Armagedon nadszedł, gdy doszliśmy do ścieżki wiodącej prosto pod nasz blok i trwał jeszcze ponad godzinę po wejściu do mieszkania. Wisienką na torcie okazał się nowy pomysł Tymona - w złości/histerii krzyczeć: "Auua! Au!".
Całość podsumować mogę jednym słowem: zajekurwabiście.
***
Co czuję w takiej sytuacji? Bezwarunkową miłość? Nie. Czuję żal i złość, bo zarwałam noc, wstałam niewyspana i podporządkowałam cały dzień dzieciom, a jedno z nich zamiast okazać wdzięczność urządza fochy i histerie. Czuję się niedoceniona, mam wrażenie, ze moje starania poszły w błoto.
Jaka jest rzeczywistość? To histeryzujące dziecko tak rzadko ma okazję spędzić ZE MNĄ cały dzień, że walczy o to do ostatniej kropli krwi.
Co zrobiłam? Zachowałam spokój (co wcale nie było łatwe). Ze dwa razy w ciągu tej godziny powiedziałam, że jeśli chce, może się przytulić i czekam na niego w pokoju (histeria trwała w korytarzu). Poinformowałam też, że rozumiem jego smutek i złość. I czekałam, bawiąc się z Agnieszką. W międzyczasie wyżaliłam się Cień, dzięki czemu emocje trochę ze mnie zeszły.
Tymon przyszedł do mnie sam, kiedy poradził sobie ze swoją wściekłością na tyle, by przyjąć wsparcie.
***
Koniec końców - postąpiłam tak, jak chciałabym, żeby postąpili w podobnej sytuacji moi rodzice.
Pozostałam dorosłym w tej relacji, nie dałam się wciągnąć w spiralę złości i, mimo iż jej w tym momencie nie czułam, okazałam akceptację dla uczuć Tymona.
Nie udałoby mi się to bez Cień, która była obok w krytycznym momencie i bez bloga, bo pozwala mi na chłodno przeanalizować całą sytuacje oraz wyciągnąć wnioski na przyszłość.
***
Dla równowagi - czysta radość. Albo, mówiąc inaczej - dowód, że moje starania przyniosły efekty.
Teraz, przekroczywszy ćwierćwiecze i zmagając się z równie trudnym jak ja sama trzylatkiem, lepiej rozumiem emocje moich rodziców.
Wyobraźcie sobie...
Godzę macierzyństwo z pracą. Mam lepiej niż większość z Was, bo pracuję w domu. Fakt, gdybym pracowała poza nim, swoje obowiązki wykonałabym w trzy godziny, a nie w sześć, ale jednak - budżet zasilony, dzieci przy matce. Teoretycznie wymarzona sytuacja, praktycznie Tymon wyraźnie daje znać, że poświęcam mu za mało czasu.
Nie jestem z dziećmi, tylko przy nich.
Postanowiłam, że się przeorganizuję, zarwę noc i dzień dzisiejszy poświęcę w całości dzieciom.
W efekcie poszłam spać późno (co wcale nie oznacza, ze udało mi się zrobić wszystko), wstałam wcześnie i o 11:34 zgłosiłam gotowość do całkowitego oddania się budowania więzi z dziećmi. Poszliśmy na spacer, na plac zabaw w pewnej galerii, Tymon miał okazję pobawić się w nowym miejscu i w towarzystwie innych dzieci. Dla podbicia stawki obydwoje zostali szczodrze obdarowani, a do domu wróciliśmy autobusem (radość porównywalna z tą, gdy na koncie odkrywasz dodatkowe 500 zł, którym nie musisz się z nikim dzielić).
I co?
Pierwszą rozpacz zaliczył, gdy okazało się, ze nie będziemy mieszkać na placu zabaw. Na tę byłam przygotowana. Zachowałam spokój, opanowałam sytuację i ruszyliśmy do domu, po drodze zahaczając o dział z autkami i chupa-chupsami.
Drugi poziom nieszczęścia osiągnął, gdy okazało się, że nie idziemy do cioci Cień. Na szczęście z pomocą przyszedł nam autobus.
Armagedon nadszedł, gdy doszliśmy do ścieżki wiodącej prosto pod nasz blok i trwał jeszcze ponad godzinę po wejściu do mieszkania. Wisienką na torcie okazał się nowy pomysł Tymona - w złości/histerii krzyczeć: "Auua! Au!".
Całość podsumować mogę jednym słowem: zajekurwabiście.
***
Co czuję w takiej sytuacji? Bezwarunkową miłość? Nie. Czuję żal i złość, bo zarwałam noc, wstałam niewyspana i podporządkowałam cały dzień dzieciom, a jedno z nich zamiast okazać wdzięczność urządza fochy i histerie. Czuję się niedoceniona, mam wrażenie, ze moje starania poszły w błoto.
Jaka jest rzeczywistość? To histeryzujące dziecko tak rzadko ma okazję spędzić ZE MNĄ cały dzień, że walczy o to do ostatniej kropli krwi.
Co zrobiłam? Zachowałam spokój (co wcale nie było łatwe). Ze dwa razy w ciągu tej godziny powiedziałam, że jeśli chce, może się przytulić i czekam na niego w pokoju (histeria trwała w korytarzu). Poinformowałam też, że rozumiem jego smutek i złość. I czekałam, bawiąc się z Agnieszką. W międzyczasie wyżaliłam się Cień, dzięki czemu emocje trochę ze mnie zeszły.
Tymon przyszedł do mnie sam, kiedy poradził sobie ze swoją wściekłością na tyle, by przyjąć wsparcie.
***
Koniec końców - postąpiłam tak, jak chciałabym, żeby postąpili w podobnej sytuacji moi rodzice.
Pozostałam dorosłym w tej relacji, nie dałam się wciągnąć w spiralę złości i, mimo iż jej w tym momencie nie czułam, okazałam akceptację dla uczuć Tymona.
Nie udałoby mi się to bez Cień, która była obok w krytycznym momencie i bez bloga, bo pozwala mi na chłodno przeanalizować całą sytuacje oraz wyciągnąć wnioski na przyszłość.
***
Dla równowagi - czysta radość. Albo, mówiąc inaczej - dowód, że moje starania przyniosły efekty.
środa, 4 lutego 2015
Przyszła kryska na Matyska
Mówiła mi Mama, mówił Tata, mówiła mi Babcia. Mówili nawet znajomi ze szkoły, a potem z pracy.
"Jeszcze się na Tobie zemści ten niewyparzony język!"
To się śmiałam. Bo przecież fajnie być królową ciętej (tudzież chamskiej, zwłaszcza w okresie okołonastoletnim) riposty.
Jak się zemści? Gadanie.
***
Minęło parę lat, urodziły się Strzyżęta. Strzyga zmamusiała, ale szeroki dziób jej został i terroryzowała otoczenie mniej lub bardziej zajadłym dziamotaniem. Jak się nie udało pokonać przeciwnika intelektem, to zakrzyczała gada.
Aż tu dziś...
T: Mamo! Ja chcę colę!
S: Cola jest dla Taty. Ty możesz dostać soczek.
T: Soczek-sroczek. Ja chcę colę.
Brakowało tylko, żeby widząc moją minę zapytał: "Zatkało kakao?"
***
Idę się zapaść pod ziemię...
poniedziałek, 2 lutego 2015
Mój mąż Burak. Pt. 3
Wstałam rano, poleciałam do przychodni, zapisać kaszlącego (nadal) Tymona do lekarza. Po powrocie zrobiłam P. kanapki do pracy, ogarnęłam łóżka, nakarmiłam Strzyżęta i napoiłam stado bardzo spragnionych szczurów.
W tym czasie P. okupował łazienkę.
Wreszcie wyszedł i zaczął się ubierać. Założył spodnie do połowy, po czym zrezygnował, rzucił je na podłogę i poszedł do szafy po drugie. Obserwowałam całą sytuację kątem oka, nic nie mówiąc (może wróci i schowa jeansy do szafy/wyrzuci do prania).
Minęło dziesięć minut. P. kręcił się po mieszkaniu, spodnie leżały tam, gdzie je rzucił.
S (niewinnie): Te spodnie są brudne?
P: Tak.
S: To czemu leżą na podłodze, a nie w koszu na brudy?
P (ze złośliwym uśmieszkiem): Bo pewna żona ich nie wyrzuciła.
/Kurtyna opada, zasłaniając Strzygę duszącą męża pończochami/
***
Więcej buraka znajdziecie TUTAJ i TUTAJ, a Strzygę Codzienną znajdziecie TUTAJ.
sobota, 31 stycznia 2015
Shorty styczniowe
3 stycznia
Tymon
przykłada dłoń do twarzy taty:
- Tato... bolą cie kolce?!
- Tato... bolą cie kolce?!
6 stycznia
T:
Auuu... A niech to, zrobiłem sobie krzywdę. Ratuj mnie.
9 stycznia
9:30,
czas na antybiotyk. W przedpokoju dzwoni budzik.
T
(rozespany): To chyba jakieś czary Agusi...
10 stycznia
Agnieszka
ze wzgardą patrzy na butelkę z MM. Tymon natomiast stoi i żebrze -
no bo jak to: dla niej jest, a dla niego nie?
Coś
mi mówi, że mój chytry plan wznowienia wypadów z Cień wcale nie
będzie tak banalnie prosty w wykonaniu, jak mi się wydawało.
12 stycznia
Tymelsa
śpiewa:
"Jadę
moc, jade moc
wyjde i zatrzaśne bdzi
szyskim wbreeew na ten gest mnie staaaaać
Co tam duźy gnieeew"
wyjde i zatrzaśne bdzi
szyskim wbreeew na ten gest mnie staaaaać
Co tam duźy gnieeew"
Ale
za to jak linię melodyczną ładnie trzyma...
13 stycznia
Tymon
mówi do mnie: "Mami"
***
Pomyliłam godzinę wizyty kontrolnej Tymona. Zamiast na 12:30 przyszłam na 11:30.
Potem
nie wyrobiłam się z załatwianiem spraw bankowych w czasie
nadprogramowym i musiałam iść drugi raz (i drugi raz stać w
kolejce).
A
na koniec, z rozpaczy, kupiłam sobie ptysia. Zjadłam go na pół z
Tymonem, a mimo to jestem przesłodzona i nieszczęśliwa.
Prawie
jak #poniedziałek.
Post
będzie. Wieczorem. Jak obrobię się ze wszystkim, czego nie
zdążyłam zrobić rano.
14 stycznia
Za
nami długi spacer oraz pierwsze zakupy okołourodzinowe. Wczoraj
przez takie wyjście z domu P. musiał na obiad jeść hotdoga z
Żabki, bo się żona z obiadem nie wyrobiła. Jak będzie dziś?
Zobaczymy.
Za
tydzień Tymon skończy trzy lata (co znaczy, że trzy lata temu
byłam umierającym z przejedzenia wielorybem ;)). To bardzo
determinuje tematykę bloga w najbliższym czasie...
Prezenty,
ciasta, przystawki. A wszystko to okraszone łezką matki, której
dziecko tak szybko rośnie.
15 stycznia
Dziecko
dostało wczoraj puzzle MINI. 54 elementy, z Bobem Budowniczym. Matka
chciała przyoszczędzić, bo takie pudełko MINI kosztuje 2,5 zł,
zamiast 10-20 zł.
Przygotowałam
się psycicznie na to, że będą za trudne i będzie je układał z
moją pomocą.
Takiego.
Wczoraj
mu pomogłam. Dwa razy.
Dzisiaj
rano zażądał puzzli z Bobem, zamknął się w pokoju i po
godzinie, przybiegł się pochwalić, że ułożył.
16 stycznia
Sąsiad od siódmej rano napi... wali młotkiem.
A
żeby sobie w palec trafił.
17 stycznia
Piotrek wspomniał o frytkach, Tymon podłapał. Teraz odwracanie uwagi :
Piotrek wspomniał o frytkach, Tymon podłapał. Teraz odwracanie uwagi :
P:
Ja jestem pietruszką, a ty, Tymonku?
T: Ja NIE.
T: Ja NIE.
Dziesięć
minut później:
S:
Chcesz bajkę?
T: Taaak. O pietruszce.
T: Taaak. O pietruszce.
Tsaaaaaa
20
stycznia
Tymon
znowu kaszle.
Tydzień.
Taki luksus. Tydzień dziecko z domu wychodziło.
A
wizyta u lekarza... w piątek.
21
stycznia
Rozmawiamy
o świnkach morskich. P. wyraża zaniepokojone moim entuzjazmem.
S:
Nie, nie, nie. Nie chcę brać teraz świnek morskich. Przecież mamy
szczury. Jeden gatunek na raz.
P (z powątpiewaniem, patrząc na dzieci): Coś ściemniasz. Ja tu widzę co najmniej trzy gatunki...
P (z powątpiewaniem, patrząc na dzieci): Coś ściemniasz. Ja tu widzę co najmniej trzy gatunki...
24
stycznia
Rzut
mikserem jako dyscyplina okołourodzinowa.
Agusiu,
dziękuję, Niczego mi tak nie potrzeba jak obsuwy przed urodzinową
imprezą Tymona Emotikon wink
26
stycznia
"Salpneła wagony i ciągnie z wozolem
I budni, i stuka, pomocy i pendzi"
27
stycznia
Z kuchni wybiega Tymon z kubkiem w ręku i, pedząc w
moją stronę, woła:
-
Ja chciałem... wypić... od mojej... ukochanej mamy COLĘ!
Subskrybuj:
Posty (Atom)