"JavaScriptSDK"

piątek, 31 października 2014

Shorty październikowe

9 października

Tymon i Abstrakcja.
Syn mój wygrzebał skądś grającą kierownicę. Zabawka jest ciężka, twarda i ma zawieszkę do wózka, więc Tymon uparcie nazywa ją swoim jojo.
I kręci się z nią, co jakiś czas trafiając w mebel.
S: Tymon! Jeżeli jeszcze raz walniesz tą zabawką w szafę albo kogoś uderzysz, to Ci ją zabiorę!
Tymon stanął na moment, zastanowił się i rzekł:
T: Mamo! to jest moje jojo! Jeśli nie uderzysz moje jojo, to wtedy uderzy i ty uderzysz moje jojo!
Jakiś pomysł na interpretację?


16 października
Mamo! Ja chcę Klamambelę!
(no, dalej, kto zgadnie?)

***

"Łinguł łinguł litel siaj
łinguł łinguł lite siaj
ba ba ma ba bama siaj
ba ma, ba...
mamo? Czemu rośśmieszasz?

18 października

"Nie! Mamo, ja nie chcę spać! Ja jestem zajęta! Nie położę z łóżeczku! Nie! Ja siedzę tutaj!"
...
Powrzeszczał, poparskał, 30 sekund później już spał.


20 października
S: Chodź tutaj! Trzeba wydmuchać nosek!
T: Nie! Jestem zajęta!

***

Siedzę przed kompem, Tymon bawi się autkami. Agnieszka szeleści w drugim pokoju.
T (nasłuchując): Maaamo? Co ta Twoja Agusia lobi?
S: Pewnie bałagan.
Poleciał jakby się paliło.
T: Agusiu! Co Ty tu lobisz za bałagan!
Pan Inspektor-Kontroler


22 października


Dzieci ryczą i stękają. Małżonek wybył robić nadgodziny.
Dajcie mi kocyk, kawę i duuuże pudełko czekoladek...


23 października

Jedno dziecko śpi, drugie samo się bawi. Matka pracuje.
Sąsiedzi pewnie myślą, że ich pozabijałam, po czym popełniłam samobójstwo i stąd ta cisza Emotikon wink



24 października

"Mamo! Nie pracowaj! Ja muszę pracować! To sa moje pieniążki! Idź pracować gdzie indziej! A sio!"
Mobbing, po prostu mobbing...


środa, 22 października 2014

Awaria?


Pięć dni temu zepsuł się mój komputer.

Oczywiście, jak na Matkę Roku przystało, najpierw oskarżyłam Tymona, że wyłącza go nogą i zagroziłam, że jeszcze raz, a wyłączę mu bajkę. I na tym powinnam skończyć. Wyjść z pokoju, zrobić obiad, ewentualnie pomalować paznokcie.

Cóż. Nie byłabym sobą. W związku z tym zostałam w pokoju i obserwowałam Tymona oraz komputer.

Tymon spokojnie siedział w odległości metra od biurka.
Komputer działał bez zarzutu około czterech minut po czym powiedział: "Łiguł... Łiguł... Liguł..." i zgasł.

W efekcie pozostałam z wyrzutami sumienia (fałszywe oskarżenia oraz bezpodstawne groźby), zepsutym jednym komputerem (zatarty wiatrak karty graficznej) oraz okupowanym drugim (trzeba było jakoś dziecku wynagrodzić niesłuszne warczenie). Żeby dopełnić obrazu rozpaczy dodam, że sprzęt zepsuł się akurat w dniu wyjazdu P. i najwcześniejszy termin naprawy wypadał na wtorek.

Dziś jest środa, komp dalej stoi smętnie w kącie. P. wróci późno i znowu do niego nie zajrzy.

Pojawiło się jednak bardzo interesujące pytanie:

Czy ja naprawdę chcę, żeby on go naprawiał?

Pomijając pierwsze dwa dni szoku, gdzie Tymon walczył o prawo do przesiadywania przed komputerem P., wcale nie jest tragicznie. Czas oglądania bajek drastycznie spadł z 3 godzin do jednej. Czas poświęcany na odmóżdżające gierki również się ograniczył. Z pracą się wyrabiam.  I jeszcze mam czas na bloga. 

Jedyne czego mi brak, to dostęp do dysku pełnego zdjęć z ostatnich ośmiu lat. Tyle, że wystarczy ten dysk podłączyć do komputera P. i wszystko wróci do normy...

I miałabym wolne jedno biurko...

wtorek, 21 października 2014

Zaglądam jej w talerz

Niby da się inaczej. Można żyć zgodnie z zasadą, ze dziecko się nie zagłodzi i jak będzie chciało to zawoła.

Agnieszka woła, oczywiście. O mleko.

I owszem, karmienie piersią ma mnóstwo zalet. Jest wygodne, bo nie trzeba nic podgrzewać, studzić, mieszać, czy wyparzać. Pokarm jest dostosowany dokładnie pod dziecko - ludzki organizm to naprawdę cud. Finansowo nie obciąża. Maluch łagodniej przechodzi choroby. Nie, nie tylko przez pierwsze trzy/sześć/dziewięć miesięcy. Agnieszka ma 15,5 miesiąca i nadal większość infekcji przechodzi bez żadnych leków.

Ale.

Chciałabym się już uwolnić od małego ssaka. Przespać noc bez obowiązkowych trzech pobudek. Wyjść z domu bez drżenia, że jednak nie wytrzyma. Nie podskakiwać na dźwięk telefonu, gdy jestem bez niej. Wypady z Cień są bardzo fajne, zmieniają moją perspektywę. Wydobywają człowieka z matki. Dzięki nim zdałam sobie sprawę, jak bardzo mój świat kręci się wokół Tymona i Agnieszki, oraz że potrzebuję czegoś oprócz macierzyństwa.


Więc patrzę.

Przestałam karmić dzieci z jednego talerza. Metoda "trzy łyżki dla Tymona, pół łyżeczki dla Agnieszki" nie daje mi obrazu, ile ona właściwie zjadła. Liczenie tych połówek też średnio się sprawdza. A przy osobnej miseczce widzę wyraźnie i... jestem spokojna, bo wcale nie tak mało tego. Co więcej trend jest rosnący. Każdego dnia pochłonięta porcja jest odrobinę większa*, a co za tym idzie, odrobinę mniejsza jest ilość mleka, które wypija. Początkowo nadrabiała w nocy, ale od kilku dni, już nie budzi się tak często.

Zaczynam wierzyć, że odzyskam autonomię. I małżeńskie łóżko ;)


* no, prawie.Obecnie idą jej czwórki, więc żąda pocieszania...



poniedziałek, 20 października 2014

Histeryczka oswojona

Jesień.

Czas liczę w zapaleniach oskrzeli i katarkach. Od inhalacji, do inhalacji. Z codzienną wątpliwością - wyjść na spacer skoro nie gorączkują , czy odpuścić.

Zostać w domu? Źle. Bo przegrzane, nie ma jak budować odporności. Katar to nie choroba, na oskrzela najlepsze świeże jesienne powietrze. Te polskie matki to już całkiem powariowały - najlepiej od września do czerwca w czapce. A potem zakichane, zasmarkane, wiecznie zaziębione dzieciaki, które przedszkole widzą pierwszego września i w dwóch ostatnich tygodniach czerwca.

Wyjść? Oszalałaś? Dziecku zaraz z kataru się zrobią chore oskrzela, a z oskrzeli - zapalenie płuc. Jak alergik, to się zacznie dusić, bo wiadomo, alergicy zawsze gorzej. Mokre od deszczu powietrze też wcale nie jest dobre. Nasila się katar i kaszel. A jeszcze, nie daj borze zielony,  nogi zmokną, bo w kałuże skoczy, i nieszczęście gotowe.

Jestem skołowana.

Gdy Tymon zaczyna kaszleć, od razu widzę obraz sprzed roku. Jego bladą jak ściana buzię, uchylone usta, falujący z wysiłku brzuch. Czuję, choć to przecież niemożliwe, zapach taksówki, którą wiozłam go z nocnej opieki zdrowotnej do domu, by P. zabrał go do szpitala. Boli mnie brzuch. Zupełnie jak wtedy, gdy przez godzinę czekałam na wiadomość, czy moje dziecko dojechało na czas.

Wiem, to absurdalne.

Tymon jest bezpieczny. Mam w domu inhalator, leki. Potrafię rozpoznać symptomy, których, swoją drogą, nie widziałam od tamtej nocy. I obym nie zobaczyła nigdy więcej.

***

W sumie już jest lepiej.

Już nie podaje pulmicortu, gdy tylko zacznie kaszleć. Zaczynam od soli fizjologicznej i syropu.
Wychodzę, jeśli nie ma gorączki, a pogoda jest ładna.
Nie dostaję ataku paniki, gdy jego lekarka nie ma danego dnia wolnych terminów i nie lecę do pierwszej lepszej, byle tylko ratowała moje dziecko. Wymuszam na sobie trzeźwy osąd i , jeśli to bezpieczne, czekam. Lepszy dobry lekarz jutro, niż byle jaki dzisiaj.

Choć najbardziej bym chciała nie musieć czekać.

sobota, 18 października 2014

Cwaniara

Mają to po mnie. Wiecznie gonią, szarpią się, skaczą, upadają.

Potem przybiega jedno z drugim, zaryczane i z gilem sięgającym brody, by się przytulić. W sumie...

Wróć.

Tymon przybiega. Agnieszka patrzy jak tulę i pocieszam. Trwa to dosłownie moment, ale ja widzę w slow motion. Niemal dostrzegam trybiki w jej głowie, przetwarzające dane.

Tik. Tik.

Już.

Agnieszka biegnie radośnie na korytarz, gdzie przed sekundą wywalił się Tymon. Kładzie się na podłodze. Wstaje i biegnie w moją stronę, perfekcyjnie udając płacz. Gdyby nie suche oczy i to, że obserwowałam całą scenę, byłabym pewna, ze się przewróciła.

Znowu krzyczę do wewnątrz: "To już!"

P.S. Prawdziwy ryk nastąpił 5 sekund później, gdy odkryła, ze ją przejrzałam i wcale nie odstawię na bok naprawdę płaczącego Tymona.

sobota, 11 października 2014

Zaborczej matki gorzkie żale

Kiedy Tymon miał pół roku na przemian płakałam, że pije moje mleko (bo bolało jak diabli - zaraził mnie pleśniawkami) i że pije modyfikowane (bo jestem złą matką, a on już mnie nie potrzebuje). Z tego względu proces przestawiania go z karmienia naturalnego na sztuczne trwał prawie cztery miesiące.

Niby wiedziałam, że jest milion sposobów na budowanie więzi, a macierzyństwa nie definiuje pierś w dziecięcych ustach, a jednak gdy przestał pić moje mleko poczułam się, jakby ktoś mnie okradł z najcenniejszej rzeczy, jaką miałam. Więź budowała się dalej - innymi drogami, rzecz jasna - ale poczucie bycia najważniejszą, zniknęło.

***

Agnieszka ma piętnaście miesięcy, a ja powoli zaczynam ją odstawiać.

W ciągu dnia już tylko do drzemki domaga się karmienia. Co do reszty posiłków, wybiera wodę, kaszę z owocami, pieczywo lub warzywa. Nocami nadal króluje moje mleko. Nie odmawiam, pewna, że jeszcze za wcześnie, jeszcze potrzebne i tym podobne.

Jest lepiej, niż za pierwszym razem, a jednak kłuje mnie w środku, gdy staje przy lodówce i ewidentnie domaga się czegoś "dorosłego". Albo, gdy na pytanie, czy chce mleczko, energicznie kiwa głową na boki w geście zaprzeczenia.

***

Być matką, to tracić.

Od pierwszego krzyku, przez początek pełzania, pierwsze kroki, przyjaciół, po moment, w którym zacznie nazywać domem swoje własne miejsce na ziemi.

Wiem, to naturalne. Nie chcę, uzależniać dzieci od siebie. Zostawiam im adekwatną do wieku wolność wyboru. Obserwuję etap "ja sam/a!" i głośno mówię, jak dumna jestem.

A jednak...

Głęboko w środku rozsypuję się w drzazgi, świadoma, że każdy przejaw samodzielności przybliża moment, gdy po raz pierwszy usłyszę  "No maaamooo, zooostaw..".

Bo stamtąd już tylko krok do wyprowadzki.

czwartek, 2 października 2014

Uwierz mi, to jest impreza

Wczoraj wieczorem wyszłam z domu.

Nie wisiało na mnie żadne z moich dzieci. Nie musiałam ich przekrzykiwać, rozmawiając z Cień. Ba, nawet nie przerywałam sama sobie wstawkami typu: "NIE JEDZ TEGO!". Siedziałam na fotelu obok kierowcy, a nie z tyłu pomiędzy dwoma fotelikami. W tle leciało cicho puszczone Florence and The Machine.

I było słychać muzykę.

Półtorej godziny ciszy, a ja nadal czuję się jak na haju.

***

Ostatni raz wyszłam na tak długo, zanim urodziła się Agnieszka.

Zjedzcie mnie, ale ona dopiero od tygodnia, może dwóch, zjada normalne*, niemleczne posiłki. Owszem, poskubała wcześniej jabłuszko czy gotowaną marchewkę, ale były to ilości czysto symboliczne. Trzy ziarnka kukurydzy, kawalątek skórki od chleba, dwie łyżki** kaszy, cztery jogurtu. 10 ml herbatki.

Nie. Nie na raz. Po jednym do wyboru, resztę stanowiło moje mleko.

Zmiana nastąpiła dokładnie w momencie, gdy doszłam do wniosku, że nie wyjdę bez niej, dopóki nie pójdzie do szkoły.

***

A najlepsze było to, że gdy kupowałam piwo, ekspedientka zapytała mnie o dowód.


* No dobra, normalne to za duże słowo. Zjada 1/3 normalnej porcji.
** Tsa. W tym wypadku mamy na myśli niewielką plamkę na samym końcu łyżeczki