"JavaScriptSDK"

niedziela, 3 grudnia 2017

Z placu boju ;)

Grudzień. Za dwa dni miną równo trzy miesiące odkąd dzieciaki poszły do przedszkola. O ile Agnieszka przetrwała ten czas z "tylko jedną" kuracją antybiotykową, a poza tym dawała sobie radę na syropach wykrztuśnych, o tyle Tymon zaliczył dwa antybiotyki i jeden bakteriostatyk. Od piątku on znowu kaszle, a ja znowu klnę. W sumie to frekwencja dzieci w przedszkolu wynosi jakieś 50% (ze względów logistycznych choroba jednego dziecka uziemia w domu też drugie), a może i mniej, bo ostatnio są dwa tygodnie w domu na tydzień w przedszkolu.

Oczywiście, to minie. Organizm zapoznaje się z nowymi, bardzo jak widać towarzyskimi drobnoustrojami. Jeszcze chwila, a nauczy się sobie z nimi radzić i pokaże im drzwi. Tymczasem zagryzam zęby i szukam kolejnych sposobów by wzmocnić odporność dzieciaków, złagodzić przebieg infekcji i (błagam) zmniejszyć ich ilość.

Dostaliśmy zielone światło, żeby spróbować terapii bańkami lekarskimi. Za nami pierwszy zabieg. Zobaczymy, co przyniosą kolejne...

***

A tak poza tym - jest dobrze. Skończyłam pierwszą część zaległego urlopu, jeszcze trochę i zacznę drugą. Mogłabym w tym momencie snuć wielkie plany, odnośnie tego, jak go spędzę, ale - bądźmy poważni - trochę za długo już jestem matką, by się łudzić, że wszystko pójdzie wedle moich życzeń ;)

czwartek, 2 listopada 2017

Przełamując frustrację

Te dwa ostatnie tygodnie - od momentu otrzymania opinii z przedszkola do dziś - niemal dosłownie przeczołgały mnie po bruku.

Pierwsze próby ćwiczeń z Tymonem, naprzemiennie szukanie objawów i zaprzeczanie im. Gorączka myśli i odrętwienie. Wola walki, zastępowana poczuciem bezsensu...

Kiedy wychodziłam z gabinetu  Pani Pedagog, nie podejrzewałam, że najsłabszym ogniwem terapii będę ja. Tymczasem, mimo utrzymywania przy wszystkich maski spokoju, psychicznie kompletnie się rozsypałam - znowu mocno schudłam, zaczęły się koszmary, napędzane dodatkowo innymi problemami, oraz znienawidzone bóle brzucha...

Przełom przyszedł dopiero kilka dni temu. We śnie przestałam być bezradną ofiarą. Zaczęłam się bronić, a w końcu walczyć.

Automatycznie przeniosłam to na jawę i powoli zaczynam wychodzić na prostą.

***

Tymon reaguje na terapię. Z dnia na dzień widzę postępy. Na razie niewielkie i niestałe. Spojrzenie w oczy bez przypominania, nazywanie emocji, zamiast krzyku.

Zdarzają się gorsze dni, wiadomo. To dopiero początek. Jednak widzę, że może być lepiej i to daje mi niesamowitego kopa pozytywnej energii.

środa, 18 października 2017

Kiedy dziecko nie patrzy Ci w oczy

Coś tam wiesz.

Parę lat temu miałaś kontakt z "takim" dzieckiem. Nie mogłaś zrozumieć, jak matka może zaprzeczać tak wyraźnym objawom.

Teraz sama siebie o to pytasz.

Kiedyś Tymon był autoagresywny. Trochę to trwało, ale z naszą pomocą nauczył się sobie radzić z emocjami inaczej. Mogłam skreślić ten niepokojący objaw i utwierdzać się w przekonaniu, że wszystko jest w porządku.

Zachowania schematyczne przykleiłam do "takiego etapu rozwojowego". Przecież każde dziecko ma swoje rytuały, i zwykle nie lubi, gdy są zaburzane. Moje nawet nie rzucają się na podłogę w sklepach.

Echolalia, nazwałam dziecięcym przedrzeźnianiem i sposobem na utrwalenie informacji.

Silny bunt, krzyk i płacz, gdy coś poszło nie po jego myśli, tłumaczyłam tym, że jeszcze nie umie sobie radzić z emocjami tak dobrze jak dorosły.

Sztywność ruchów, przelewanie się przez ręce w sytuacjach stresowych? Sposób na wyrażenie dyskomfortu...

Brak kontaktu wzrokowego, dla mnie był usprawiedliwiony ciekawością świata. Tyle jest do zobaczenia, jak miałby się skupić tylko na mnie. Zresztą, przecież mówił do mnie. Wołał: "Mamo!", opowiadał co tam u niego, domagał się uwagi.

***

Wczoraj spędziłam półtorej godziny w gabinecie przedszkolnego. Kolejne zdania pani pedagog odblokowywały coraz więcej skojarzeń. Rzeczy, które nagle stały się oczywiste, a których ja nie widziałam. Nie chciałam widzieć? Jak mogłam nie widzieć?

***

Wróciłam do domu. Poinformowałam najbliższych, tatę Tymona. Reakcję - od zaprzeczenia, przez pocieszanie, po "nic odkrywczego, wiedziałem o tym od dawna".

Trochę popłakałam i poprzeklinałam.

A po południu założyłam maskę perfekcyjnego spokoju i poszłam odebrać dzieci z przedszkola. Pierwszy raz z ciężarem uświadomionych podejrzeń i z resztkami nadziei, że nieprawda. Że mój syn patrzy mi w oczy.

Tylko, że przez te kilkadziesiąt minut, odkąd zbiegł ze schodów, do momentu, gdy weszliśmy do domu, nie zrobił tego ani razu. Owszem, opowiadał dużo, wiedziałam, że te słowa są dla mnie. Tylko oczy były wszędzie, poza moją twarzą...

***

Przede mną wizyty u specjalistów, w poradniach, kolejne rozmowy. Dziennik zachowań, tablice motywacyjne, ćwiczenia, spisywanie wszystkiego, co przypomnę sobie z poprzednich lat. Czekanie na diagnozę.

Autyzm, czy fałszywy alarm?