"JavaScriptSDK"

środa, 22 grudnia 2010

Baju baj


Aż się śmiać chce z tej huśtawki.

Dobrze - znalazłam pracę,
Źle - w pracy problem z aklimatyzacją
Dobrze - Rycerz złożył wreszcie papiery rozwodowe
Źle - okazało się, że Flądra w czerwcu złożyła sprawę o alimenty, dostała zabezpieczenie powództwa i założyła nam komornika.
Dobrze - udało się jakoś uporządkować i opanować chaos związany z zajęciem wypłaty Rycerza
Źle - wypowiedzenie umowy debetowej i miesiąc na spłatę zadłużenia
Dobrze - mamy psa
Źle - kot jest przerażony i pogryzł Rycerza
Dobrze - kot i pies się dogadali
Źle - najbardziej bawi ich robienie rozpiździelu w całym mieszkaniu...
Oczywiście zdaję sobie sprawę z różnicą w poziomach intensywności między poszczególnymi wydarzeniami. Np kocio-psi rozpiździel to w gruncie rzeczy lekko irytująca błahostka. Z kolei komornik, zanim to ogarnęliśmy, wydawał się być końcem świata i powodem do strzelenia sobie w łeb (naprawdę sporo się zebrało tej kasy od czerwca, no i dobijało nas to, że Rycerz płacił, a ta... pani nic o tym nie wspomniała).
Ale huśtawka karmiczna musi być :)
***

Raczej nigdy nie będzie lepiej
Tak, jak nigdy nie było źle.
Raczej zostanie tak jak jest.

czwartek, 18 listopada 2010

Fearie


Gdzie się podziała spokojna, uśmiechnięta, optymistyczna Ewa. Księżniczka wtulona w ramię Rycerza. Pewna, radosna.



Ostatnio kłębek nerwów, strzęp samej siebie.
Albo praca, w której On spędza większą część doby.
Albo praca, której Ona nie może znaleźć.
Albo szef, który kręci, kłamie i niszczy.
Albo była żona, która stale ma jakiś wpływ na ich życie.
Chociaż jej akurat ostatnio najmniej.
Tyle dobrego.
I koszmary. Nowe, autorskie, kurwa mać.
Brak cierpliwości.
Słowa, które bolą bardziej, niż uderzenie w twarz.
Wyrzuty, niezrozumienie, zamknięcie się w sobie.
***
Chyba czas zapalić świeczkę dobrych życzeń.

niedziela, 7 listopada 2010

Niezgoda rujnuje

Nie chcę tu być. Znowu za słaba. Znowu tak cholernie bezradna.
Tak, Ruda, nie umiem zapanować nad nienawiścią. Wyniszcza mnie.
Tak bardzo bym chciała żeby ten cholerny rozwód był już za nami. Żebym nie musiała jej widzieć, słuchać. By zniknęła. 
***
Ale chroń mnie Panie, od pogardy
od nienawiści strzeż mnie Boże
***
Zapłacę. Któregoś dnia. Nie wiem jeszcze jaką cenę. 
Mam tylko nadzieję, że efekt będzie jej wart.

piątek, 5 listopada 2010

Come back

Zobacz. Została tylko brzydka, ciemnoczerwona kreska. Brzuch boli coraz rzadziej, zniknął strach, że coś pęknie, się otworzy, że trzeba będzie powtarzać operację i rekonwalescencję. Jestem zdrowa.Z medycznego punktu widzenia ;)
Bo w praktyce jeszcze trochę słaba.

***
Wszyscy mamy źle w głowach, ze żyjemy :)

czwartek, 16 września 2010

Parszywek


W poniedzialek operacja. Fazę kompletnego przerażenia mam już za sobą. Co prawda strach dalej siedzi pod skórą, ale siedzi spokojnie, daje się opanować. Więc jest okay. Teraz leniwie czekam jak rozwinie się sytuacja. Mam jakieś tam plany, jakieś ewentualne reakcje. I to musi wystarczyć.
Niech kroją. W końcu to tylko troszkę i długo nie potrwa.

poniedziałek, 13 września 2010

Bezczelność


Strzydze zebrało się na awanturę o bałagan. Wywrzeszczała się, wyklęła, wypłakała za robienie z niej cholernego Kopciuszka. P. nieopatrznie stwierdził, że jemu trzeba palcem pokazać i dodatkowo kopnąć, a wtedy zrobi, to o co się go prosi. W konsekwencji tych słów nieszczęsny musiał sprzątnąć kocią kuwetę. Po jakimś czasie…

P. (spokojnie): Trzeba pomyśleć nad pozbyciem się Kota…
Strzyga (patrzy na niego, nic nie rozumiejąc)
P. (święcie oburzony): To tak nie może być, że on tam sra, a potem trzeba po nim sprzątać!

FATALNE PRZEJĘZYCZENIE


Zazwyczaj P. jest dla Strzygi ucieleśnieniem dziewczęcych marzeń o szarmanckim, kulturalnym, młodym człowieku. Zazwyczaj…

P. (tonem wybitnie rozkazującym, przeznaczonym zwykle dla kota): Ej, Ty!
Strzyga (nie odnosząc wypowiedzi do siebie krząta się po kuchni)
P. (po dłuższej chwili, hamując śmiech): Znaczy się: Kochanie…

czwartek, 9 września 2010

Cherry Pie

Leżę. Ktoś wysysa ze mnie energię. A może tak tylko usprawiedliwiam swoją niechęć do świata. Spać. Czy to naprawdę tak dużo. Głowa napierdala. Dosłownie.  P. jeszcze nie ma lub już jest i siedzi przy kompie. Jeśli to drugie, to znaczy, ze zdążyłam się zaćpać tabletkami, a na głowie mam koc, kołdrę i poduszki. Jeśli to pierwsze, to znaczy, że czekam i ból chwilami przyćmiewa euforia, ze zaraz będzie...
W sumie, to jedyne czego mi trzeba, to sen nieprzerywany koszmarami i budzikiem. Takie 12 do 15 godzin snu na pełną regenerację. Plus kot mruczący w szyję, ciepło P. śpiącego tuż obok, uchylone okno i cisza. Tylko tyle. Potem obudzę się całkiem zdrowa i wypoczęta i wejdę z powrotem w swój własny rytm. I żaden wampir, żadna flądra, zazdrosna gówniara ani emocjonalny podjadek nie będą w stanie mnie ruszyć.
No może jeszcze Światło trzeba by zapalić... I wtedy będę niezniszczalna ;)
***
Bezczelny, dogłębny niedosyt.
Don't leave me, don't leave me! Can I go with you? Please...
A przecież jesteśmy na co dzień.
***
Od kilku dni uparte próby wyszukania chwili na rysowanie. I nie ma. Albo zasypiam na stojąco, albo padam na twarz, albo boli mnie głowa, albo po prostu rzygać mi się chcę na samą myśl o zrobieniu czegoś co wymaga zaangażowania mentalnego :)
Zresztą teraz też leżą przede mną świecówki i blok - taki kaprys Strzygi, że by chciała pomalować świecówkami. I nawet wiem jakie kolory. Tylko zacząć jakoś nie idzie. jestem mistrzynią w odciąganiu uwagi. :)
***
Ruda się szykuje powoli do powrotu. :) No bo ileż można siedzieć w Rumunii... Tzn. Ja bym siedziała do oporu, ale ona niech już wraca, bo mi tęskno do niej... Zwłaszcza, że mamy zaległe oglądanie i gadanie i w ogóle mnóstwo zaległych rzeczy :)
***
Chciałabym, żeby trwało.  Chciałabym, żeby ta akceptacja nie zniknęła z czasem. Żeby już zawsze słowo "Zięć" brzmiało z sympatią. Wierzę w nasze dobre duchy :)

czwartek, 2 września 2010

I just can't get you out of my head

Odzyskałam zdjęcia z zeszłych wakacji :) Widziałam się z dawno nie widzianą koleżanką, nagadałyśmy się za wszystkie czasy. Potem jeszcze wypad na piwo z Rycerzem i jego Przyjacielem. Wypad absolutnie niewychowawczy. Obydwoje wróciliśmy do domu ostro na rauszu, ale za to roześmiani, pozytywnie zmęczeni i zgodni w jednym - do łóżka i spać :P
Jak to jest, że Rycerzowe picie z Kumplem mnie wkurwiało, a do picia z Przyjacielem sama się dołączyłam i było mi fajnie?
***
Boję się rozmowy z rodzicami o przeszłości P... Niby wiem, że to tylko i wyłącznie nasza sprawa i że będą musieli się pogodzić, że mój przyszły mąż miał już wcześniej rodzinę, ale mimo wszystko nie uśmiecha mi się ta rozmowa.
***
I jestem odpowiedzialną, dużą dziewczynka. Tylko w głowie mam wicher i morze miłości :)


wtorek, 31 sierpnia 2010

Pranie mózgu

Mieszkanie - nasze mieszkanie - zaczyna przejmować ciepło. Powoli wlewamy w ściany i sprzęty swoje przyzwyczajenia, upodobania i charakterki. to już nie są cztery ściany. To zaczyna być dom.
***
Marzy mi się komoda na rzeczy dzieciaków - ubrania, buty, zabawki, puzzle, farbki, książeczki. Rozwiązanie, jak u Cień i Skrzydlatego - gdzie dzieciaki mają swoje rzeczy u nas i swoje u Eks. Że przyjeżdżając na weekend, czują się u siebie, a nie w gościach.
I mój osobisty kącik z farbami, ołówkami i laptopem mi się marzy. Niewielki tyle co biurko, wygodne krzesło obrotowe,półka i mała wąska szafka postawiona obok. Ale jednak mój kąt. Miejsce gdzie spokojnie mogłabym usiąść i pomalować lub popisać.
A propos. Ruszyłam z pisaniem :)
***
Ruda w Rumunii. Silnie jej brak, bo tyle ważnego się dzieje i chciałabym z nią to szczęście dzielić. ale jeszcze dwa - trzy tygodnie i wróci. I będziemy nadrabiać. Opijemy gorącą czekolada moje zaręczyny, rzucimy się w szal rozmów, typowo kobiecego, czysto estetycznego oglądania sukienek. Bo czemu nie, jak spytała Ona. I racja. Czemu nie pobawić się w planowanie, nawet jeśli do czasu, kiedy będę potrzebowała tej sukienki jeszcze wiele wody w rzekach upłynie... Upłynie  Mam znowu przeczucie, że to wszystko popłynie szybciej niż mi się teraz wydaje :)
Ale i tak najpierw musimy poczekać na formalne unieważnienie jego związku z Eks.
I na powrót Rudej :)

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Happy

Zaręczona! jejku...
Co ja zrobiłam? :) Jak to się w ogóle stało.

Nadal nie wierzę, patrzę na palec, na pierścionek i nie mogę uwierzyć, że to właśnie ja :)

W chwili przebłysku telefon do Sister i do Mamy :)
I ten krzyk radości i akceptacji, gdy powiedziałam Młodej.
I Mamowe pytanie kiedy ślub.

Jaki ślub, przecież dopiero się zaręczyliśmy. :D
Przecież jeszcze musimy się flądry ostatecznie pozbyć z naszego życia.

Ale jestem taka niewyobrażalnie szczęśliwa :)









piątek, 27 sierpnia 2010

Deadline

Nie lubimy dawnych pań. Nie lubimy małych flader o zimnych oczach i sztucznym uśmiechu. Nie bawią nas anegdotki. 
Jestem niedobra. Nieodmiennie budzi we mnie agresję. Bezinteresowną, czystą niechęć. Nie widzę w niej niczego, co mogłabym polubić. Niczego, co mogłoby mnie zachwycić. O co mogłabym być zazdrosna.
Mysz. Nic więcej.
*** 
Rzeczy przewiezione. Padnięci totalnie zasnęliśmy zaraz po dojściu do już skręconego łóżka. A rano bezdyskusyjna nienawiść do budzika. Jeszcze parę godzin - później tylko ja i P.

środa, 25 sierpnia 2010

Sweet Dreams

"Ty jesteś księżniczką, a ja frajerem, któremu sie wydaje, że może wejść do zamku"
Na palcu niebieski kamyczek w żółtym metalu. Niebieski jak niebo w słoneczny dzień. Przecież ja nie noszę złota. Przecież zawsze mówiłam, że drogie kamyczki w równie drogiej oprawie, to rzecz nie dla mnie. Że ja tylko srebro i ewentualnie cyrkonie. bo to coś, co mogłabym sama sobie kupić. Bo akurat tyle co srebrny pierścionek jestem warta.
Dziwnie mi. Dziwnie i szczęśliwie.


wtorek, 24 sierpnia 2010

Poradnik uproszczony

Powodem, dla którego kobiety nie lubią kumpli swoich facetów, jest alkohol. Kumpel posiada wybitnie wkurwiającą specjalizację - potrafi w rekordowo krótkim czasie z nawet najbardziej wstrzemięźliwego faceta zrobić małą, najebaną świnię.  Inteligentna kobieta zdaje sobie sprawę, że uratowanie wybranka graniczy z cudem. Choćby dlatego, że on wcale nie chce być ratowany. Warto jednak reagować - tak by następnym razem wypił mniej, a może... wcale? ;) Metod jest kilka.
Pierwsza - absolutnie niewychowawcza - dołączyć do lubego i sponiewierać się wraz z nim. Ma to swoje zalety. Samej będąc na rauszu, nie zauważa się tak bardzo stanu wybranka. Ba, można się całkiem nieźle bawić. Niestety metoda ta prowadzi do ustalenia się u faceta przekonania, że takie chlanie jest w porządku. Oczywiście, jeśli szanownym paniom nie przeszkadza zrujnowana wątroba i stan permanentnego najebania - można ją spokojnie stosować.
Druga - przeczekać. Nie przesadzać ze strofowaniem w trakcie picia, obserwować, w miarę możliwości nie dać się wciągnąć w chore filmy wybranka. Kłócenie się z pijanym mężczyzną nie ma większego sensu. Do zamroczonego umysłu zbyt wiele nie dociera. Lepiej poczekać aż przetrzeźwieje i obrazowo zrelacjonować mu przebieg zdarzeń oraz wyjaśnić co i dlaczego jest absolutnie nie do przyjęcia. Argumenty MUSZĄ mieć sens. Niedopuszczalne jest spontaniczne darcie ryja i wjeżdżanie na kumpli. Metoda jest czasochłonna a jej skuteczność losowa, choć zazwyczaj przynosi całkiem niezłe wyniki.
Trzecia - reagować natychmiast. Wywalić kumpla na zbity pysk, zamknąć faceta w komórę na szczotki, opieprzyć, zabronić i spokojnie pójść spać. Efektowne acz mało skuteczne. W ten sposób zrażamy do siebie i kumpla i faceta. Wychodzimy na jędzę i sukę  która nieszczęsnego faceta uparcie trzyma na smyczy. Przeciętny facet na takie traktowanie reaguje zmywając się razem z kumplem, bądź, idąc za ślicznym przykładem - zamyka w komórę na szczotki kobietę.
W sytuacjach skrajnych - to jest gdy żadna metoda nie skutkuje - zostawiamy faceta.
 ***
Miłego dnia, Kochanie :)

piątek, 20 sierpnia 2010

Lepiej nie

Wszystko poszło tak szybko.
Niespodziewanie Go poznałam, niespodziewanie dla samej siebie - zauroczyłam się i zafascynowałam. Sama nie wierząc w to, co robię, zrobiłam krok. Potem następny... I świadomość, że to nie tylko ja, że z drugiej strony jest tak samo. A potem zupełnie naturalnie decyzja, że razem, po paru dniach, ze wspólne mieszkanie. Z niedowierzaniem pakowanie rzeczy (jeszcze nie przewiozłam wszystkich), spokój i radość, które daje współistnienie. Poranne zdziwienie, że jeszcze nie zniknął.
Nagle już nie: JA. Nagle: MY.
 ***
Gdzieś równolegle wizyta u lekarza. Niepokój, złość, niezgoda na to, co zasugerowano. Wczoraj druga - usg. Torbiel dwukrotnie większa od macicy. Kwalifikująca się tylko pod nóż, bo na hormony za późno. Szybko marker nowotworowy. Teraz czekam. Siedzę na cienkiej linii miedzy nienaturalnym spokojem a kompletna histerią. Powtarzam sobie słowa, które wczoraj usłyszałam od niego:
"Jeśli to się zmieści w tysiącu, zorganizujemy bez problemu. Jeśli w czterech, też damy radę."
A potem słyszę w sobie:
"tere-fere, gówno prawda"
Mam ochotę usiąść i płakać. Z pełną świadomością, że to niczego nie zmieni i w niczym nie pomoże. Ale dlaczego nie pozwolić sobie na bezsilność? Dlaczego nie zwolnić blokady strachu?
***
Na Wojtusia z popielnika
Iskiereczka mruga...

czwartek, 19 sierpnia 2010

Bam

Dwoje upartych, zawziętych, młodych ludzi. Każde przekonane o swojej racji. Niby słuchają argumentów, ale jakoś tak się dziwnie składa, że te argumenty są zupełnie bez sensu. W każdym razie dla nich. Dla drugiej strony są wszystkim i są prawdziwe. Naprawdę tak bardzo subiektywnie podchodzimy do świata?
Nadinterpretacja zyskuje nowy wymiar. Wymiar, w którym ściska się żołądek i zagryzają wargi. Nadinterpretacja zaczyna wchodzić w sferę lęków.
Przytul mnie. Po prostu mnie przytul do jasnej i pieprzonej cholery, bo ja nie umiem się odciąć, nie umiem wyhamować i teraz siedzę z własnym ostrzem w brzuchu. Przytul, bo mi zimno od tego co masz w oczach.
A kiedy już przychodzi zrozumienie, kiedy trzymasz mnie za rękę i znowu masz w oczach ciepło... Nieważne. Upór, blokady, strach. Po prostu przestają się liczyć. Znikają.
Znowu jestem tą słabszą.
***
Jejku... Nie muszę iść sama do lekarza. Idzie ze mną :)
Wsparcie, zaufanie.
Tylko czasu trochę trzeba na te nasze głupie zadawnione lęki i blokady.

wtorek, 17 sierpnia 2010

Motyle

i wczoraj także mi się śniłeś
w bibliotece roztaczałeś czar swój
prosiłeś do tańca wszystkie panie,
by żadna z nich nie podpierała ścian
i nagle przyszła moja pora
w twoich źrenicach zobaczyłam się
i mówisz obudź się, dziewczyno
otwieram oczy i widzę cię
oj, rozplątać już nie mogę tego
co jest snem, a co jest moim życiem
***
I widziałam. Znowu widziałam kogoś przechodzącego przez pokój. Znowu mężczyzna, choć już nie w czerni. Choć już bez tego przerażenia. Po prostu mignął w drzwiach. Znów zbyt szybko, bym mogła dostrzec twarz. Rozmazana plama bieli.
Niedoczekanie Twoje. Nie zamkniesz mnie w strachu.
Bo przecież nie możesz zrobić mi krzywdy.

piątek, 6 sierpnia 2010

Malbork, czyli minigolf nad Nogatem


Wreszcie wymarzony i wyczekiwany stop ze Świeczką :)

***

Zaczęlo się od tego, że budzik nie obudził. W każdym razie mnie. Zresztą w ogóle nie pamiętam przebudzenia. Ponoć bylam przerażona, gdy okazało się, że śpię o 40 minut za długo. Ja nie potwierdzę i nie zaprzeczę. Obudziłam się w kuchni, smarując chleb pasztetem sojowym i narzekając, że mialyśmy wstać o ósmej.
Później był szybki rajd po Gdyni, w celu kupienia Świeczce kurtki, skm-kowa podróż do Gdańska, na wylotowkę i...

Stoimy. Jedzie jeden samochod, drugi, dziesiąty, pięćdziesiąty... Mają nas w... głebokim poważaniu. A nam jest zabawnie, dobrze. Zreszta tak naprawdę nie stoimy długo. po prostu ruch jest duży i przez to wydaje nam sie, że dluzej czekamy.

Świeczka: Dobra, to może ja zrobie poważną minę. może nam sie na litość zatrzymają.

Robi poważną minę i niemal w tym samym momencie zjeżdża nam samochód. Ze środka wyskakuje atrakcyjna blondynka koło trzydziestki, wyciąga dziecięcy fiotelik, laduje go do bagażnika i zaprasza nas do środka. Jestem pod wrażeniem. Buzia otwiera mi się jeszcze szerzej, gdy okazuje sie, że jedziemy z prawdziwie podróżniczą rodzinką: Motocyklowe rajdy, objazdowki po całej Polsce, podróże motocyklem z dzieckiem, a nawet z dwójką. Mam szczęke na kolanach. Świeczka też. Fascynacja, podziw, zazdrość.
Na koniec dobija nas jedno zdanie:

- Syn, teraz już pełnoletni(...)

Patrzymy po sobie. Kobieta wygląda na maks 32 lata, jej mąż tez prezentuje się młodo i swieżo ;) Siła powstrzymuje się od komentarza. Niesamowitości :)

***

Malbork upływa pod znakiem spacerow, lodów w Macu (przyznaj się, Świeczka, ilke zjadlaś), bilardu i minigolfa. Minigolf okazuje sie być grą pełną emocji i napięcia, uwierzylibyście. Poza tym bardzo przyjemna i pouczająca rozmowa, oraz lekcja cierpliwości dla spieszącej się do domu, do Dziewczynek, Strzygi. Z zamku rezygnujemy - bilety albo drogie, albo obejmujące tylko te tereny, ktore mnie nie interesują. Poczekam sobie na legitymację i wtedy pojedziemy jeszcze raz. W końcu mamy blisko, prawda?

***

Jak zwykle czekam na zdjęcia w których otrzymanie nie wierzę
Tak, to jest prowokacja.
Tak, bezczelnie wjeżdżam współtowarzyszom z Malborka na ambicję. :)

środa, 21 lipca 2010

Węsiory, czyli w świecie Gotów


W sumie od dłuższego czasu korciło mnie, żeby się tam wybrać. B. z taką pasją opowiadał o Węsiorach, Gotach, fibulkach i kamiennych kręgach, że nie sposób było się nie zarazić. :)
Miało być grzecznie, poprawnie i tradycyjnie. Samochodem. Ale po drodze samochód się zepsuł, na stopa było nas ciut za dużo (cztery osoby). To co? Autobus.Najpierw jeden, potem drugi... Nie lubię autobusów. Zwłaszcza przy takim upale. Wtedy się nawet za okno nie chce patrzeć...

Ale w końcu dojechaliśmy. Pierwsze wrażenie/skojarzenie - wakacje sprzed dobrych dziesięciu lat. Wokół pola, las, droga otoczona drzewami. Jeeeej... Podoba mi się. :) Później lekkie pozucie zagubienia, kurczowe trzymanie się znajomych, bo oni juz tu byli, już wszystkich znają, a ja jestem biedną małą zagubioną dziewczynką.
 
I konie. Propozycja, zebym wsiadła. Najpierw na nie, bo przerwa za długa, bo pewnie nawet nie dam rady się na siodlo wdrapać, a już w ogóle nie dam rady prowadzić, koń zrobi ze mną co mu się podoba i tak to się skończy. Ale później takie łase przyglądanie się hucułom...
Na siodlo się wdrapałam, z koniem mialam tylko taki problem, że w pewnym momencie stwierdził, że on kończy spacer i stanął. Trochę to zajęło, ale przekonałam go żeby jednak ruszył dalej. :) Ogólnie zastanawiam się, jak ja wytrzymałam te osiem lat bez jazdy... Zwłaszcza po tej późniejszej, nocnej jeździe na Wiśku.
A nocą było tak:
 
- N...
- Hmm?
- Bo jak dasz mi wodze, to nad nim nie zapanuje, prawda...?
- Wiesz, to jest kierunek "dom", a ja znam tego konia i bałabym się, że nie dasz sobie z nim rady...
- Okaaay...
 
Parę metrów dalej czuję, że N. już nie trzyma konia... Zadowolona ściągam wodze, Wisiek przyspiesza.
 
- Strzyga, puść wodze, bo jak je ściągasz on to odbiera jako sygnał, żeby ruszyć.
- Ale kiedy o to chodzi :)
 
Grzecznie puściła wodze. Wytrzymala może z 30 sekund. Póniej było trochę szybciej, trochę dalej, z zamkniętymi oczami, bo przecież Wi wie gdzie iść. I ciekawość, czy uda mi się go zatrzymać, zawrócić, skłonić, by mi się poddał. Uda się. Jeszcze nie wszystko zapomniałam :)
 
Dobrze było wtulić się znowu w końską szyję.
 
***
 
Jak się dokopię do zdjęć - powrzucam.
 
O Kręgach i wizycie tam nie piszę z premedytacją. Może kiedy indziej :)

czwartek, 8 lipca 2010

Toruń, czyli pierwsze kroki

Zaczęło się jeszcze przed budzikiem. 
Przedwyjazdowe podekscytowanie zbudziło mnie za wcześnie. 
W głowie: "To-ruń, To-ruń", plecak na plecy i biegiem na skm-kę. 
Jakoś się w końcu trzeba dostać na wylotówkę z Gdańska.

***

Od razu zaznaczam - chciałam ruszać z Tczewa. Słowo GDAŃSK w połączeniu ze zwrotem POCZĄTEK PODRÓŻY budziło we mnie niewytłumaczalną niechęć. Podobnie jak określenie AUTOSTRADA. Ja chciałam ładnie jedynką od Tczewa do samego Torunia. Plany pokrzyżowała mi skm-ka, która za Chiny Ludowe nie chciała do Tczewa dojechać. Tzn. chciala, ale o 6.10 z Rumi. No ej. Żarty jakieś.

Chcąc nie chcąc, wysiadłam w Gdańsku i ruszyłam na wylotówkę.  Klnąc pod nosem doszłam na przystanek i... podjechał autobus do Tczewa. :):):) Nikogo nie dziwi moja radość? :)

***

Pierwszy odcinek - ledwie 20 km - skończył się gdzieś w szczerym polu, pod drzewami. Uśmiechnięta od ucha do uch wyciągnęłam łapkę. Jeden samochód, drugi... Trzeci... O, o ten srebrny zjeżdża :) 

W srebrnym samochodzie najsympatyczniejszy człowiek z jakim miałam przyjemność jeździć - i wliczam w ranking wszystkich swoich kumpli, przyjaciół, wujków, ciocie, brata i tatę. Godzina drogi, którą mi podarował minęła nawet nie wiem kiedy. Rozmowa o Hiszpanii, o strefach przemysłowych, wąskich rondach w strefach nie dla TIR-ów, o tym, że brzoskwinie to zły towar do wożenia, że Niemcy robią sobie pikniki na parkingach, specjalnie korkują drogi, a Hiszpanki mają strasznie zniszczoną skórę. O tym ile paliwa ciągnie TIR z 20-stoma tonami towaru na pace, gdy się jedzie pod górkę, o fiordach, które w rzeczywistości wcale nie są piękne, tylko czarne, brudne i brzydkie. O Murzynach, którzy ładują się na pakę, żeby przejechać przez granicę Wielkiej Brytanii, bo prawo tego kraju czyni ich poddanymi Królowej, gdy postawią stopę na angielskiej ziemi. I o karach, które dostają kierowcy, jeśli się ich z takim pasażerem na gapę złapie  I o spełnionym marzeniu, by dojechać do KOŃCA drogi.

Gdybym mogła, gdyby droga wypadała nadal razem - nie wysiadłabym z tego samochodu.
Dziękuję M. Dużo mi opowiedziałeś, dużo radości dała wspólna jazda. Oby nas jeszcze kiedyś zetknął Los.

Ostatni przed Toruniem był TIR. A jakże :) 
Lubię widok z wysokości kabiny ciężarówki. 

- A Ty się nie boisz łapać TIR-y na stopa?
- Nieee... Mój Tata 20 lat jeździ TIR-em i nigdy nikomu nic złego nie zrobił, więc...
- ...No bo w sumie to gdzie tym wjechać? Do lasu nie da rady. Jedynie na parking. A na parkingu narobisz wrzasku i mnie ludzie zlinczują... A taki osobowy? Wszędzie wjedzie, zrobi z dziewczyną co chce. Nawet się autostopowiczka nie obejrzy o obronie nie mówiąc.

W sumie tak na to nigdy nie patrzyłam. Niemniej mądry, logiczny punkt widzenia :)

***

Tak oto Strzyga poznała autostop.
I coś jej mówi, że to będzie długa, owocna znajomość. :)