"JavaScriptSDK"

sobota, 30 czerwca 2012

Zęborwije

Od zawsze (a konkretnie od roku 1994) panicznie boję się dentystów.

Zaczęło się od "miłej" Sadystki, której nie chciało się czekać, aż znieczulenie zacznie działać i wyrwała mi piątkę na żywca, dodatkowo zostawiając część korzenia. Z tym korzeniem chodziłam ładnych parę lat, zanim zaczęło mnie boleć pół twarzy i paskudztwo trzeba było wyrwać.

Tu popisała się druga Mądralińska, która co prawda doskonale znieczuliła na czas rwania (a nie obyło się bez nacinania dziąsła i szycia), ale za to nie przepisała nic na czas gojenia - wracałam do niej na drugi dzień, płacząc z bólu. I znowu na parę lat dałam sobie spokój.

Potem był jakiś podstarzały idiota, który pociął mi dziąsła przy borowaniu i nie wróciłam do niego mimo, że ząb był zatruty i trzeba było się koniecznie pojawić na dokończeniu leczenia. Ten ząb nadal jest niewyleczony swoją drogą...

No i wreszcie Doktor Michał, do którego zaprowadziła mnie koleżanka (a była na tyle cudowna, że wzięła wolne z pracy i siedziała zer mną w poczekalni, a potem czekała, aż skończy robić ten ząb). Doktor Michał był moim ideałem dentysty - na pierwszej wizycie dał mi podwójną dawkę znieczulenia, bo powiedziałam mu, że się go boję. Trzymało mnie do wieczora i lęk został przełamany ;) Naprawił mi trzy najbardziej zagrożone zęby, a potem niestety się przeprowadziłam.

Zaszłam w ciążę, urodziłam Terrorystę i jakoś temat dentysty zniknął. Dopóki ból nie zaczął rozsadzać mi połowy szczęki, ucha i oka. Ciocia Pana Taty poleciła mi swoją Dentystkę i niezbyt chętnie, ale poszłam. Pani Doktor ma genialne podejście. Tyle mogę powiedzieć po jednej wizycie i w oczekiwaniu na drugą.

Niestety, mój pech sprawił, że ząb, który zatruła się ułamał, a dwa dni po ułamaniu znowu zaczęło boleć pół szczęki... I teraz siedzę, modląc się, żeby to nie było zapalenie okostnej i układam sobie w głowie przemówienie, które ma wzbudzić litość u Pani Doktor, tak żeby załatwiła wszystko na raz... No i jeszcze, żeby jakimś cudem obyło się bez leków, bo jak mam karmić Dziecię moje łykając jakieś proszki?? A do 12 tak diabelnie dużo czasu...

czwartek, 28 czerwca 2012

Kokoszka Smakoszka

Terrorysta pięknie poradził sobie z zapaleniem oskrzeli. Flukonazol pięknie poradził sobie z grzybicą. I dostaliśmy wreszcie zielone światło dla rozszerzania diety. Dumna matka  pobiegła więc do sklepu po słoiczek z marchewką. A potem na targ po świeżą marchew, bo cena słoiczka wywołała u niej pusty śmiech.

I tak sama, z własnej woli wlazłam w buty matki-kwoki, która obiera marcheweczki i gotuje je na parze, żeby nie traciły witamin. I dobrze mi z tym, bo mój mały chłopczyk docenia starania mamusi. :)

A w przyszłym tygodniu serwujemy ziemniaki ;)

środa, 27 czerwca 2012

Odmóżdżamy ;)


Mianowała: Mom, Free Spirit.

Zasady:
- Odpowiadamy na jedenaście pytań podanych przez pytającego.
- Mianujemy kolejnych jedenaście.
- Wymyślamy nasze jedenaście pytań.


Od Mom:


1. Sen czy jawa - jawa2. Wspomnienie czy plan - plan
3. Kłótnia czy milczenie - kłótnia
4. Krzyk czy szept - krzyk
5. Wiara czy nadzieja - nadzieja
6. Herbata z cytryną czy kawa z mlekiem - kawa z mlekiem :D
7. Wanilia czy czekolada - zawsze czekolada
8. Perfekcjonizm czy margines błędu - margines błędu
9. Sztuczny śmiech czy szczery szloch - sztuczny uśmiech. Nie umiem się otwierać
10. Planowanie czy spontaniczność - planowanie, niestety
11. Uparta walka czy umiejętność poddania się - uparta walka


Od Free Spirit:


1. Laptop czy komputer - komputer
2. Schody czy winda - winda
3. Radio czy płyta - płyta, bo nie ma radia dla mnie
4. Program muzyczny czy program taneczny - program muzyczny
5. Słodkie czy słone - słodkie
6. Pociąg czy autobus - pociąg, autobusy są straszne
7. Kwiaty doniczkowe czy kwiaty cięte - kwiaty doniczkowe
8. Kierowca czy pasażer - pasażer
9. Buty płaskie czy na obcasie - buty płaskie, męczę się na obcasach
10. Pomadka czy błyszczyk - pomadka. Błyszczyki się kleją


Nominuję: Dorotę, Żonę Programisty, Bajkę, Kobietę na Szpilkach, Szu, Świeczkę, Tylko spokojnie, Bebe, PepperAnn, Kurę, Horyłkę


Pytania:


1. Kino czy DVD?
2. Deszcz czy śnieg?
3. Torebka czy plecak?
4. Koronki czy bawełna?
5. Szymborska czy Tuwim?
6. Hotel czy pole namiotowe?
7. Blisko natury czy mocno nowocześnie?
8. Serwis naprawczy czy samodzielne majsterkowanie?
9. Jedynak czy trojaczki?
10. Cappucino czy Latte?
11. Kariera czy rodzina?

Zły Strzyg

Walki ciąg dalszy.

Już myślałam, że będzie dobrze, że zaakceptuje tę cholerną mieszankę... Już w nocy wypił prawie cała butelkę...

A rano? Bunt. Nieważne czy z moim mlekiem czy sama... Nie będę tego pił. Przez sześć godzin nie ruszył nic. Potem ok. 100 ml (po posmarowaniu dentinoxem, bo może jakimś cudem ząbki). I dalej już tylko gorzej. Płacz, płacz, płacz. Z głodu, a zaraz potem jeszcze głośniejszy, bo matka idzie do mnie z butlą.

Moje dziecko nigdy nie było tak nieszczęśliwe. Nawet, gdy leżeliśmy w szpitalu i wkłuwali mu igły... Nawet po szczepieniu...

I pękłam...

Teraz śpi. Spokojny, najedzony, a ja znowu ryczę jak głupia, że tak go męczyłam

niedziela, 24 czerwca 2012

[*]

Siedzę przed komputerem, a łzy jak grochy spływają mi po policzkach. Weszłam na bloga Chustki i spojrzałam na jej linki, a tam w długim słupku adresy blogów ze świeczkami. Jak zahipnotyzowana otworzyłam pierwszy i wylało się na mnie bezgraniczne cierpienie,niezrozumienie, strata i żal tych najbliższych. Tych, którzy razem z nimi walczyli z chorobą. I kiedy tak siedziałam sparaliżowana smutkiem i buntem, przypomniał mi się blog, na który trafiłam dawno temu. Blog pisany przez mamę dziecka, które wpadło pod samochód i umarło. Dwa lata jej pełnych bólu wpisów.

Siedzę i płaczę z żalu nad każdym, kto stracił wszystko. Nadzieję, wiarę, dziecko, żonę, męża, przyjaciela. Siedzę i płaczę ze szczęścia, bo mój syn i mój przyszły mąż śpią bezpiecznie tuż obok mnie.

piątek, 22 czerwca 2012

Strzyga wieczorową porą

Na zły czas trafiło odstawianie Terrorysty od piersi... Liczę sobie, liczę, i jak nic mi wychodzi, że jak pojedziemy do Babci Eli, to już będzie tylko na Nutramigenie. I co? Mam ze sobą wieźć te puszki? Zapas na półtora miesiąca? Czy recepty wykupić na miejscu? Ale ile puszek będziemy potrzebować? A jak nam zostanie? To wieźć z powrotem? Bo po wakacjach to chyba dopiero na święta pojedziemy. To jak otwarta puszka zostanie, to się już nie będzie nadawać...

Ciężka sprawa...

***


Oglądam filmiki... I cieszę się, że tak pieczołowicie je nagrywam (kolekcja składa się z ok. 40-stu nagrań), bo czy za dwa lata będę pamiętać, że jeszcze niedawno mój  syn miał dwa tygodnie i wyglądał tak:




Z jednej strony mam ochotę pobiec i go wycałować... Z drugiej - nie po to go godzinę usypiałam, żeby go teraz obudzić i zaczynać zabawę od nowa ;)

czwartek, 21 czerwca 2012

Przybij piątkę

Minęło już pięć miesięcy. Pięć miesięcy śmiechu, łez, bezradności i euforii. Macierzyństwo jest fajne, chociaż czasami masz ochotę wyskoczyć z okna, kiedy Twoje dziecko trzecią godzinę rozpaczliwie płacze, a Ty nie masz pojęcia o co chodzi. Albo kiedy wstajesz co godzinę w nocy, żeby tego małego terrorystę nakarmić. Albo kiedy ma AZS, zapalenie oskrzeli i jakby tego było mało chyba idą mu zęby. Ale więcej jest miłych chwil - nawet strużka śliny spadająca na Twój policzek z rozdziawionego w pełnym miłości uśmiechu otworu gębowego Twojego smyka ma w sobie coś magicznego...

Tyle z rzeczy dobrych... Z rzeczy złych.

Pan Tata dostał rozwód co samo w sobie jest rzeczą dobrą, bo w końcu jest tylko nasz, możemy wziąć ślub i tym podobne miłe bzdurki. Niestety wraz z rozwodem dostał wyrok w sprawie alimentacyjnej i od dziś przez minimum 20 lat musi płacić na Gabrysia 300 złotych, a na Miriam możliwe że dożywotnio 500 (bo jest dzieckiem niepełnosprawnym). Żeby nie było - ja nie mówię, że na dziecko się tyle nie wydaje, zwłaszcza na niepełnosprawne. Niejednokrotnie wydaje się o niebo więcej i jest to uzasadniony wyrok. Mówię tylko, że nas na to nie stać. Ze wyrok ten krzywdzi moje osobiste, własne, 22 godziny rodzone dziecko. Bo albo zapłacimy, tyle ile Sąd zasądził i nie zapłacimy za mieszkanie, jedzenie i pieluchy, albo nie zapłacimy całości tylko np. połowę i będzie nam rósł dług alimentacyjny, który przecież kiedyś trzeba będzie spłacić...

Ciekawi mnie co teraz. Póki co decyzja sądu dopiero do mnie dociera i jestem dziwnie spokojna. Nienaturalnie wręcz... Ciekawe jak wielki będzie wybuch, kiedy już do mnie dojdzie co właśnie się stało...

wtorek, 19 czerwca 2012

Perypetie żywieniowe Pt. 1

Wypróbowaliśmy Bebilon Pepti - niedobrze. wysypka, nasilająca się bezpośrednio po jedzeniu, męczące gazy, no i ten smak... Dodatkowo spróbowaliśmy dać Sinlac. Paskudztwo jest pyszne, hipoalergiczne, bez glutenu, białka mleka krowiego itp. Co z tego, skoro jak tylko podaliśmy, wysypka się nasiliła. Do tego trzy dni niekarmienia ze względu na leki i już widać efekty w postaci niemal całkowitego zaniku pokarmu. Kocham to, jak wpływa na mnie stres...

Wczoraj dostaliśmy receptę na Nutramigen. Smak... Lepiej nie mówić, Pepti to przy nutramigenie RARYTAS-PYCHOTKA. Podałam póki co jedną butlę a poza tym męczę siebie i Tymona próbując coś wykrzesać z moich zbuntowanych cycków. Jedno co dobre to że na razie nie zauważyłam nasilenia wysypki. Gazów tez nie było. Może mu podpasuje. Jeśli - to za dwa-trzy tygodnie zaczynamy rozszerzanie diety. Najpierw wyleczymy skórę po Pepti i Sinlacu i pozbędziemy się zapalenia oskrzeli.

Plany są. Sił trochę mniej, acz muszą wystarczyć. Przecież nikt oprócz mnie mu nie pomoże.

I tylko wkurzają mnie ludzie dookoła. Ich głupota, brak zrozumienia, tępy upór w udzielaniu durnych rad. Gdyby nie Matki Wariatki i taka Jedna Jedyna Dorota, chyba bym oszalała z bezsilności i braku wsparcia...

czwartek, 14 czerwca 2012

Leń

I pytam się: Co z tego?

Co z tego, że dziś ma przyjść kuzynka z narzeczonym na kawę?
Co z tego, że obiad będzie odgrzewany z wczoraj?
Co z tego, że przydałoby się wyprać, porozwieszać wyprasować?
Co z tego, że łóżko rozbebeszone?
Co z tego, że nie mam makijażu, a nawet wyskubanych brwi?

Ja całuję małą buźkę. Łaskoczę okrąglutki brzuszek. Słucham kołysanek i uśmiecham się pod nosem z mojego Szkraba.

A on?

On nauczył się udawać kaszel. Próbuje raczkować, co sprowadza się do wbicia twarzy w podłożę i podnoszenia dupki do góry i usilnym odpychaniu się nóżkami. Nauczył się zjadać stópki. I ściągać skarpetki. Nawet raz udało mu się przekręcić z plecków na brzuszek. Nauczył się, jakże szybko, pić mleko z butelki i nawet mi tę butelkę zabiera.

Nauczył się, że Mama nie może znikać. Kiedy znika, z pola widzenia trzeba natychmiast rozpaczliwie zapłakać, bo jeszcze się okaże że zniknęła na zawsze. A przecież tego by maleńkie serduszko nie zniosło. więc płacze rozpaczliwie, a Mama szybciutko wraca. Chyba go kocha, skoro tak wraca.
Nauczył się gruchać jak gołąbek za każdym razem, gdy go tulę, całuję lub głaszczę.


***

No i wreszcie poznał swojego brata.

Razem wyglądają tak:


Trochę mi żal, że Gabryś Terrorysty się trochę boi, trochę brzydzi, ale czego się spodziewać, skoro nigdy wcześniej go nie widział, a Terrorysta powitał go z oślinioną ręką w buzi. Którą to ręką próbował go potem złapać za nos. Bo Terrorystę Gabryś zachwycił. Jak wszystko dookoła ;)


poniedziałek, 11 czerwca 2012

Macierzyństwo kontrastowe


Dziś jest dzień samotnego siedzenia z Terrorystą. 
Dzień wyrzutów sumienia i perfidnie gorzkiej nystatyny. 
Dzień spania na mamie, albo obok mamy, bo świat jest zły, coś boli i potrzeba morza miłości, czułości i cierpliwości, żeby w ogóle usnąć...
Ząbkowy, bólobrzuszkowy, albo może bólogardełkowy. W każdym razie niedobry i budzący zrozpaczony płacz, gdy tylko mama zniknie z pola widzenia.
Dziś jest dzień, gdy myślę tylko o tym, żeby pobiec do apteki, kupić bebilon pepti dla mojego małego alergika i zakończyć tę mękę z piersiami, w których pokarmu jest mało, i przy których karmienie boli... Tak egoistycznie, kompletnie bez brania pod uwagę tego, co dla Terrorysty najlepsze.

Niech już będzie jutro, żebym mogła się uśmiechać, a nie chmurzyć czoło...
Jednocześnie jest to dzień, gdy mój Skarb śmieje się do mnie na całe gardło, wbija mi w żebra malutkie stópki, gdy akurat to złe coś, co się w nim zalęgło, nie dokucza.
Taki tulaczkowy i pełen bliskości
Taki, w którym sama siebie kopie w dupę i chowam receptę na mleko na dnie torby.
Dzień spaghetti, które czeka na powrót Pana Taty.


Niech trwa, bo każdy nasz dzień razem powinien trwać wiecznie.