W myśl zasady, ze pochwalenie się bezproblemowym dzieckiem sprowadza kłopoty, ostatnie dni mijają pod znakiem placu zabaw, skakania ("op!"), "Przygód Kota Filemona" i "Małych Einsteinów". Wszystko razem. Najlepiej za rękę lub siedząc u mnie na kolanach. Próby odstawienia i ogarnięcia czegokolwiek poza Tymonową rozrywką skutkują rozpaczliwym szlochem. Zresztą szloch przewija się nawet, gdy jestem w pełni zaangażowana, potrzeby wszelkie odgadywać się staram i na rzęsach staje wymachując w powietrzu kopytami...
Winni? Cztery kły wyżynające się jednocześnie.
Tak więc powitałam się na nowo z butelką - posiłki podawane Tymonowi MUSZĄ mieć konsystencję zupy-kremu - i gryzakami. Przy czym "częstowanie" cierpiącego dziecka gryzakami nie gwarantuje, iż zostawi ono w spokoju meble (od dwóch dni próbuje obkorować mi biurko). Ale kto by się przejmował . Ostatecznie w czasie, gdy skrobie zębami jest cicho, czego nie można powiedzieć o chwilach, gdy próbuję go od tej czynności odwieść.
Pozostaje mi mieć nadzieje, ze trójki przebiją się zanim Tymon zmniejszy powierzchnię biurka na tyle, by trzeba było kupić nowe...
czytając ten opis cieszę się że u nas to ząbkowanie szło dość łagodnie........
OdpowiedzUsuńMoże daj swojemu borsukowi kawałek drewna do skrobania:D Oj współczuję, ale pocieszaj się, że lada dzień i będzie znowu spokój;) Przynajmniej na jakiś czas..
OdpowiedzUsuń