Mają to po mnie. Wiecznie gonią, szarpią się, skaczą, upadają.
Potem przybiega jedno z drugim, zaryczane i z gilem sięgającym brody, by się przytulić. W sumie...
Wróć.
Tymon przybiega. Agnieszka patrzy jak tulę i pocieszam. Trwa to dosłownie moment, ale ja widzę w slow motion. Niemal dostrzegam trybiki w jej głowie, przetwarzające dane.
Tik. Tik.
Już.
Agnieszka biegnie radośnie na korytarz, gdzie przed sekundą wywalił się Tymon. Kładzie się na podłodze. Wstaje i biegnie w moją stronę, perfekcyjnie udając płacz. Gdyby nie suche oczy i to, że obserwowałam całą scenę, byłabym pewna, ze się przewróciła.
Znowu krzyczę do wewnątrz: "To już!"
P.S. Prawdziwy ryk nastąpił 5 sekund później, gdy odkryła, ze ją przejrzałam i wcale nie odstawię na bok naprawdę płaczącego Tymona.
Ten etap jeszcze przed nami. Mądrala mała :-)
OdpowiedzUsuń