Nigdy nie umiałam się dostosować. Nie spełniałam oczekiwań ani pokładanych we mnie nadziei. Brakło mi samozaparcia, odpowiedzialności i konsekwencji potrzebnej, by zrobić coś bardziej złożonego, wymagającego.
Jak wtedy, gdy olałam studia. I później, gdy zawalałam przez własne lenistwo trzy kolejne szkoły policealne. Albo gdy, goniąc za marzeniem, odchodziłam z pierwszej pracy. Tylko po to, by okazało się, że moje marzenia diabli wzięli, a ja wpadłam z deszczu pod rynnę. I kiedy wysiadłam psychicznie w następnej firmie. Kiedy, zamiast walczyć z nieuczciwym szefem i mobbingiem, poddałam się, zostawiając sobie w papierach zwolnienie dyscyplinarne.
Zresztą w życiu prywatnym nie było lepiej. Jeśli "związek" zaczynał wyglądać poważniej lub pojawiały się problemy - odcinałam się - nie próbowałam walczyć i nie pozwalałam walczyć o siebie. Dzieci? Jako nastolatka powiedziałam babci, że jeśli zechcę mieć dziecko, to je sobie adoptuję. Później była huśtawka. Albo bardzo chciałam, albo mówiłam "nigdy w życiu". Częściej to drugie. No bo co z moim życiem. Z moimi papierosami, z moimi imprezami do rana, wyjazdami bez planu, z dnia na dzień?
Chwilami zastanawiam się, jak to możliwe, że przy takim podejściu i charakterze mam męża, który jakoś nie planuje się mnie pozbyć, jako beznadziejnej żony (czyli chyba nie jestem taka beznadziejna?) i dwójkę dzieci, dla których jestem całkiem niezłą matką. Chociaż to jeszcze na upartego można wyjaśnić... Ale za skarby świata nie zrozumiem, co się stało, że nie czuję się uwiązana i wcale nie mam ochoty uciekać.
Oj Strzyga, fajna babka z Ciebie. Twoja historia jest potwierdzeniem, mojego założenia, że nikogo nie wolno skreślać, ani oceniać po tym jakim był w czasie dorastania. W czasach, kiedy tyle słyszy się marudzących na swój los młodych mam, uwielbiam czytać i słuchać takich wyznań.
OdpowiedzUsuńMi też się zdarza marudzić na swój los - zwłaszcza jak Tymon i Agnieszka jednocześnie chcą mnie mieć natychmiast dla siebie, a P. nie ma w domu, żeby jedno przejąć i w związku z tym któreś krzyczy. ;)
Usuńpopieram Kasię fajna babka z Ciebie w końcu jak widać po opisie na swoim miejscu:*
OdpowiedzUsuńchyba grzebałaś w moich myślach Strzygo :)
OdpowiedzUsuńBo do pewnych rzeczy dochodzi się powoli, ale jak już się je osiągnie to człowiek wie się, że statek dopłynął do właściwego portu :)
OdpowiedzUsuńPo tym jak mi własna mama powiedziała kiedyś, że nie sądziła, że będę taką odpowiedzialną mamą, wnioskuje, że chyba też dobrze nie rokowałam... Fajnie, że znalazłaś swoją bajkę i dobrze Ci w niej.
OdpowiedzUsuńMoja mama nic na razie nie mówi, ale ona jest z natury dyskretna i dyplomatyczna ;)
Usuń:)
UsuńMoja trochę mnie zaskoczyła, bo zawsze mieliśmy w domu psy, które należały do mnie i bardzo serio podchodziłam do wszystkich obowiązków z nimi związanymi-były wybiegane, na czas zaszczepione, regularnie karmione... więc po takim tekście u mnie nastała konsternacja! Jeśli o psy tak dbałam, to czego Ona się spodziewała wobec moich własnych dzieci? Nie ogarniam.
No widzę, że podobne jesteśmy.. Też się tak szybko poddaję, wystarczy jedna porażka i rezygnuję.
OdpowiedzUsuńA jak zaszłam w ciążę, też były pytania, co z papierosami? co z imprezami? itp. Wszystko się ułożyło i zmieniłam całkowicie swoje myślenie, jednak z porażkami dalej sobie nie radzę.
Myślę jednak, że tobie się tylko wydaje że jesteś beznadziejna, skoro mąż i dzieci nie uciekają od ciebie;p
To jest chyba kwestia dojrzałości psychicznej i "wyszalenia" się. Ja wyszalałam się jako nastolatka, później jako studentka, jako dziewczyna/ narzeczona, nawet jako żona. Jako matka szaleństwa mi nie trzeba, a bezpieczeństwa i stabilizacji dla siebie i dzieci- i to jest chyba sedno sprawy :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!