środa, 17 grudnia 2014
Żeby już był zdrowy...
Ciągłe infekcje (a co za tym idzie - niewychodzenie z domu) zepsuły mi dziecko. Nauczyły je, że chodzi się grzecznie za rękę, nie wybiega do przodu (bo ulica, samochody), a jedyna dozwolona trasa to Dom-Przychodnia-Dom.
Wyszliśmy dziś na pierwszy od dawna prawdziwy spacer - poszaleć na placu zabaw oraz nad rzeczkę obserwować kaczki. Spodziewałam się dzikiej radości, tymczasem Tymon najpierw skierował kroki w stronę Przychodni, a gdy już doszliśmy na plac zabaw przez pierwszą godzinę wszędzie wchodził za rękę, powolutku, jakby zapomniał, ze można się bawić. I kiedy już miałam zrezygnować z prób zachęcenia go, na plac zabaw wleciało tornado w różowej kurteczce, śpiewające piosenkę z teletubisiów.
Tymon najpierw stanął jak wryty, ale po trzech minutach już biegał.
Godzinę później moim problemem było: "jak wrócić do domu bez afery", bo gdy już się rozochocił, wcale nie było mu w głowie dać się znowu zamknąć w mieszkaniu.
Ale, ale... Dwa lata na stanowisku negocjatora zrobiły swoje i ostatecznie - z nieszczęśliwą miną, lecz bez histerii - pozwolił się zaprowadzić z powrotem.
***
Dziękuję Ci, Małe Różowe Tornado.
Nie ma nic smutniejszego, niż dziecko stojące smętnie na placu zabaw. Zwłaszcza jeśli to moje dziecko.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
wrócą mu stare nawyki na pewno w końcu ile można być grzecznym i posłusznym za nudno by było....
OdpowiedzUsuńHeh, czasami takie małe różowe (why, why) tornado jest potrzebne :) Nie stresuj się- może po prostu pan doktor Ci rośnie!
OdpowiedzUsuńza grzeczny długo nie będzie :) dojdzie do formy to i ochota na brykanie wróci :) a my z córa tez pierwszy raz po anginie wyszłysmy na spacer :)
OdpowiedzUsuńTo prawda :) A dzięki Tobie dziś przychylniejszym okiem rzuciłam na panoszący się wokół mnie róż :)
OdpowiedzUsuń