Skończyło się szpitalem.
Najpierw płakałam, bo miałam wyrzuty sumienia, że nie przyjechałam od razu. Potem zaczęłam obserwować... Wyniki dobre, brak jakichkolwiek objawów (zero gorączki od poniedziałku w nocy, brak kataru, brak kaszlu, żadnych zmian osłuchowych, krew i mocz okay). Mówię... Nie ma. Znowu chcą go zatrzymać zdrowego na oddziale...
I kiedy rozważałam wypis na żądanie okazało się, że zapobiegliwa lekarka kazała mu już podać antybiotyki. Bez naszej wiedzy, żebyśmy przypadkiem nie protestowali; nie czekając na wyniki, bo po co? Ot, krótka informacja, że podczas zakładania mu wenflonu podano pierwszą dawkę Zinacefu.
Oczywiście, zrobiłam awanturę.
Co z tego, skoro w takim wypadku terapię trzeba doprowadzić do końca, bo antybiotyk to nie przelewki i odstawiać go ot tak nie można?
Po drodze okazało się, ze mały reaguje na Zinacef alergicznie (wysypka, problemy z brzuszkiem, niepokój), ale po co zmieniać. Po trzech dniach walki udało mi się dostać osłonowo Acidolac i jest nieco lepiej...
Siedzę więc szósty dzień na cholernym oddziale, na przemian klnąc i płacząc. I czekam...
W międzyczasie piszę zjadliwą skargę do Izby Lekarskiej na szmatę, przez którą tu siedzimy. Niech ma. Niech się nauczy, że dziecko to nie szmaciana lalka, w którą można dla zabawy wbijać igiełki.
***
Z dobrych rzeczy - Tymon nauczył się łączyć dłonie, leżąc na plecach. Mama promienieje z dumy, bo według tabeli rozwoju, którą mamy w książeczce zdrowia umiejętność tę dzieci opanowują zwykle dopiero w czwartym miesiącu życia (inna sprawa, że z trzymaniem główki jesteśmy poniżej średniej).
Tak więc łapiemy się za rączki, zjadamy paluszki (czasem wsadzimy łapkę za głęboko do buzi i wtedy robimy takie paskudne "khhhhrt"), kopiemy nóżkami z zapamiętaniem godnym alpinisty walczącego o zdobycie Mount Everestu, próbujemy się głośno śmiać (ale jeszcze nam niezbyt wychodzi) i cały czas trajkoczemy w głos.
Jesteśmy w ogóle bardzo nadpobudliwi ostatnio.
No i skończyły się dobre czasy - doszliśmy do wniosku, że świat jest fajniejszy, gdy ogląda się go z wysoka i głośno domagamy się obnoszenia na rękach po szpitalnej sali i pokazywania wszystkich możliwych zakamarków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz