"JavaScriptSDK"

czwartek, 27 listopada 2014

Pobaw się ze mną, Agusiu


Odkryli, że można bawić się razem. Agnieszka może jeszcze nie do końca rozumie sens, ale pławi się w blasku braterskiego zainteresowania. Ja natomiast pławie się w okrzykach radości.

W co może się bawić trzylatek z półtoraroczniakiem?

Po pierwsze: w ganianego.

Według Tymona są to cztery osobne zabawy: w pociąg, w Rajdka i Sprytka, w Boba i Koparkę oraz w Tinky Winky i Dipsy. Według mnie to wszystko ganiany, tyle że przy zabawie w pociąg biegają trzymając sznurek, a przy pozostałych Tymon krzyczy: "Biegnij za mną Sprytku/Koparko/Dipsy". Ale co ja mogę wiedzieć. Brak snu oraz odwyk od słodyczy i kawy, zeżarły resztki mojej wyobraźni.

Po drugie: taniec.

Wiem, to wielkie słowo, gdy mówimy o dwóch maluchach kręcących się w kółko z szeroko rozłożonymi rękami lub podskakujących i klaszczących. Może zamiast słuchać szant i muzyki okołoceltyckiej powinnam puszczać im zawody taneczne, żeby od małego obserwowali kroki. Umówmy się, ja tancerką najlepszą nie jestem, więc przykładem świecić nie będę. ;)

Po trzecie: literki

Tymon z drewnianych literek układa "ciastka" i "kanapki", którymi mnie karmi. Agnieszka szybko to podchwyciła, więc sporą część dnia spędzam, opędzając się od tej dwójki, próbującej mi wpychać do ust swoje "wypieki".

Swoją drogą, Tymon skojarzył, że literki tworzą słowa i zaczyna kombinować z ich składaniem.

Po czwarte: domowy w-f

Tymon skacze, wspina się na meble, pełza, chodzi na czworakach. Agnieszka powtarza wszystko za nim. W związku z tym ma już opanowane wspinanie się na drabinki. Przy okazji uczy się "mówić". Tymon nauczył ją, że kiedy się skacze, woła się  "hop!".


Są jeszcze klocki, ale nie układają ich razem, tylko tłuką się o nie, więc chyba się nie liczy...

W każdym razie - jest coraz lepiej.
Niech to będzie manifest nadziei dla wszystkich matek, których dzieci są ciut mniejsze i przez to mniej zgodne ;)

sobota, 22 listopada 2014

Ekshibicjonizm dla Beni ;)

Ta zabawa jest stara, jak blogosfera. Bawiłam się w nią jeszcze na swoim nastoletnim blogu (którego na szczęście już dawno nie ma), a i na Strzydze kilkakrotnie byłam nominowana. Za każdym razem obiecuję sobie, że to już ostatni raz.

Ale...

Brak odpowiedzi uważam za nieuprzejmy - w realnym świecie nie odwracam się tyłem do ludzi, którzy do mnie mówią. W blogosferze odpowiadam na nominacje. Co prawda ostatnio wymyśliłam, że będę odpowiadać w komentarzach pod postami osób mnie nominujących. Dla Beni robię wyjątek ;)

1. Co skłoniło Cię do założenia bloga?

Mój wewnętrzny ekshibicjonizm. I chęć zachowania emocji oraz wspomnień. W tej kolejności.

2. Postanowienie na TEN rok, którego nie udało Ci się zrealizować?

Nauka rosyjskiego. Angielskiego też, ale mniej mi wstyd, bo po angielsku jestem w stanie obejrzeć film, a po rosyjsku nie znam nawet alfabetu ;)

3. Twoja cecha charakteru, z której jesteś dumna?

Nie mam takiej cechy.

Chciałam wpisać upór, bo pomaga mi dążyć do celu, ale jednocześnie krzywdzi bliskich mi ludzi. A poza tym mój upór neutralizuje negatywne myślenie, którego jestem mistrzynią. Myślałam też o kreatywności, ale w połączeniu z przyrodzonym mi lenistwem niemal jej nie widać. Mogłabym jeszcze być dumna ze swojej uczciwości - gdybym nie psuła jej oszukiwaniem Tymona, że czekolada ma cztery kostki, zamiast dwudziestu...

Cecha we mnie najsilniejsza, choć niekoniecznie najlepsza, to zdolność przetrwania.

4. Ulubiona książka?

Każda, po której coś mnie boli, kłuje lub rozlewa się ciepłem w sercu.

5. Cecha, której nie lubisz u innych ludzi?

Udawanie, że wszystko jest okay, gdy ewidentnie nie jest.

6. Co zmieniło w Tobie macierzyństwo?

Wszystko - począwszy od rozmiaru ciuchów, przez ilość zmarszczek i siwych włosów, czy nazwisko, po cechy osobowości. Chociaż te ostatnie raczej uwypukliło lub spłaszczyło. Jestem bardziej cierpliwa, odważna, kreatywna, ale za to mniej stanowcza i odporna na manipulację oraz szantaż (bo jak inaczej nazwać pociąganie nosem, gdy odmawiam bajki).

7. Czy nie zdążyłaś zrobić czegoś, co zrobić chciałaś, zanim zaszłaś w ciążę?

Nie pojechałam z Rudą stopem przez Australię.

8. Wymarzony prezent na Święta?

Kindle.

9. Miejsce, w którym czujesz się totalnie swobodnie i bezpiecznie?

To nie kwestia miejsc, tylko ludzi. Czuję się tak przy P., przy Cień, przy D. i przy Rudej.

10. Z jakim znanym człowiekiem chciałabyś wypić kawę i spokojnie porozmawiać?

Z Peterem Capaldim. Albo ze Stevenem Moffatem.

11. Blogi, które polecasz?

Po prawej mam listę blogów, które czytam. Ciągle poszerzaną (a doby nie przybywa...)

wtorek, 18 listopada 2014

"Mamo, opowiedz mi bajkę"


Myślałam, że już się nie doczekam. Bo mój syn, zawsze w ruchu, wciąż gania, skacze. Nie ma czasu, żeby się zatrzymać i posłuchać. Jedynie gdy choruje i ma wysoką gorączkę można utrzymać go w miejscu. A i to tylko do momentu, gdy środek przeciwgorączkowy zacznie działać.

Próbowałam wierszyków, opowiadań, baśni.

Nuda. Najfajniejszy jest ruch.

Zmiana przyszła z dnia na dzień. Teraz pół dnia spędzam opowiadając "bajki".

O Tymonku, co przewrócił Agusię.
O Tymonku, co nie chciał iść spać.
O Tymonku, który uderzył się w nóżkę.
O Tymonku, który był zły na mamę.

I tą najczęstszą. Ulubioną.

O Tymonku, który chciał słuchać bajek.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Tymon wybrał już zawód

Zaskakuje i cieszy mnie jego kreatywność.W sumie nie jestem mu już potrzebna do wymyślania zabaw. Przedwczoraj wbiegł do pokoju wołając:

- Mamo! Chodź odliczać! Zbudowałem zjeżdżalnię.

Zbudował.

Najpierw przewrócił na bok łóżeczko Agnieszki. Potem na to łóżeczko - wtargał materac.

I koniec - można zjeżdżać.
Geniusz prostoty.

***

Żeby jednak nie było zbyt różowo i radośnie, szybko zleciał ze zjeżdżalni, nabijając sobie guza i ścierając skórę na czole. Raz. Potem drugi. A dziś przed wyjściem do lekarza trzeci.

Nikt nie ma tak wielkich oczu jak moje w chwili, gdy do pokoju wchodzi pochlipujący cicho Tymon,z twarzą całą we krwi (chyba, że pani doktor, gdy usłyszała odpowiedź na pytanie co się mu stało). Zwłaszcza, że domowa apteczka nie jest wyposażona w plastry. Ani w wodę utlenioną, spirytus salicylowy, rivanol czy octenisept (shame on me).

Wiem już z całą pewnością, jak się czuła moja mama, gdy co dwa-trzy dni wbiegałam do kuchni z rozbitym nosem lub zdartym kolanem...

***

I teraz pytanie oraz zagadka:

Pytanie:
Czy strach o zdrowie i życie młodocianego kaskadera jest wystarczającym argumentem za wywaleniem "zjeżdżalni" do piwnicy?

Zagadka:
Co zrobiła moja mama?






czwartek, 6 listopada 2014

O teletubisiach


Dopadła mnie karma.

Od momentu, gdy Teletubisie stały się popularne, uważałam, że bajka ta jest idiotyczna. Plan zakładał, że jeśli kiedyś będę miała dzieci, nie zapoznam ich z tą pozycją (w sumie plan zakładał, że minimum do szóstego roku życia nie zapoznam ich z żadną bajką). Oczywiście Tymon mnie zweryfikował.

Fascynacja minęła mu jednak dość szybko i temat ucichł na dłuższy czas.

Wrócił parę dni temu...


Scenka I

- Mamo! Mamo! - wbiegł do pokoju zaaferowany Tymon - Mamo! Gdzieś się zgubił mój Dipsy!

Zadziwiające, biorąc pod uwagę, że dzieci moje nie są w posiadaniu teletubisiów.
Myślę intensywnie, o co może chodzić, i jak mogę problemowi zaradzić, bo widzicie, Tymon ma niemal łzy w oczach.

Wtedy do pokoju wchodzi Agnieszka, buzia Tymona rozjaśnia się i...

- Tu jesteś, Dipsy. Chodź się bawić z Tinky Winky.


Scenka II

- Lala? Laaala? - woła Tymon, po czym z braku oczekiwanej reakcji szarpie mnie za rękaw. - Lala! No chodź  zrobić kanapkę Tinki Winkowi!


Scenka III


Tymon chodzi po mieszkaniu i opowiada:

- Ja jestem Tinky Winky. To - wskazuje na Agnieszkę - jest Dipsy. Ty jesteś Lala...
- A tata?
- Tata jest Po.

Cóż... Gdybym sama miała przydzielać rolę, to tylko Lala zostałaby tam, gdzie jest...

***

Swoją drogą bardzo pociesza mnie ta "hierarchia". Agnieszka jest w niej zaraz po Tymonie, więc może ich wzajemne relacje nie są tak napięte, jak mi - histerycznej matce - się wydaje...

wtorek, 4 listopada 2014

O carycy Agnieszce

Zaabsorbowana ogarnianiem wiecznie niezadowolonego Tymona, przeoczyłam pierwsze zwiastuny Agnieszkowego dojrzewania i teraz siedzę z ręką w nocniku. Wydaje mi się, że trzy dni temu miałam jeszcze uroczo uśmiechniętego niemowlaka, który najbardziej na świecie lubił się tulić.

Agnieszka nie przywiązywała wagi do rzeczy. Tymon zabrał zabawkę? To wezmę inną, w końcu jest ich dużo. Uderzyła się? Całus w czółko chwila bujania i biegła dalej... Tak zwyczajnie i prosto. Bezproblemowo.

Wyobraźcie sobie, jak wielkie oczy zrobiłam, gdy ni z tego, ni z owego, Maleństwo ciepło otwartą dłonią o stół, po czym wykonało piękny skłon. Zakończony konkretnym przywaleniem czołem o dywan.

Mało?

Dwie godziny później przybiegł do mnie zaryczany Tymon, goniony przez skrzeczącą (nie przesadzam) Aguszkę. Jak go dogoniła, zaczęła go tłuc drewnianym autkiem.

W dwa dni oduczyła mnie  pytania "Tymon, co jej zrobiłeś?", bo w 90% sytuacji, gdy przybiegałam zaalarmowana jej płaczem, albo tłukła Tymona, albo próbowała mu wyrwać zabawkę...

Księżniczka transformowała w tyrana.

I co ja ma teraz zrobić? ;)

poniedziałek, 3 listopada 2014

O skokach rozwojowych

Poradnik dla sfrustrowanych rodziców mówi, że każdy okres pogorszenia nastroju i zachowania dziecka jest okresem przed zdobyciem kolejnych kompetencji. Że to konieczne i normalne, bo się, mówiąc kolokwialnie, mózg przegrzewa. Dziecko przetwarza, neurony pracują. Dziś daje Ci popalić, jutro ni z tego, ni z owego zacznie mówić.

Albo dostanie nagrodę Nobla - biorąc pod uwagę poziom, jaki osiągają w ostatnich tygodniach Tymon i Agnieszka.

Na poziomie wiedzy - zgadzam się z tym. Wiem, że zaraz wskoczą na kolejny poziom. Tymon zamiast liczyć do dziesięciu będzie ogarniał dodawanie, odejmowanie i tabliczkę mnożenia (przesadzam, acz dziecko mam genialne), Agnieszka w końcu zaszczyci nas pierwszym słowem.

"Baa", nawet jeśli ma znaczenie, się nie liczy.

Na poziomie emocjonalnym, jestem wrakiem. Pięć(set) razy dziennie zadaję sobie pytanie, co do jasnej i pieprzonej cholery robię źle. Kij, że się tłuką. Rodzeństwo ZAWSZE się tłucze. Kij, że się drą - bo nie da się tego nazwać płaczem - Agnieszka wydaje z siebie dziki, przeciągły wizg, a Tymon wyje, jak wilk podczas pełni.

Najbardziej dobija mnie fakt, że gdy zostawię ich z P. nastaje cisza. Bawią się w miarę bezkolizyjnie. Zaczynają się uśmiechać, gaworzyć (Agnieszka) lub opowiadać historyjki (Tymon).

A potem ja wychodzę z łazienki/kuchni/wracam ze sklepu; pojawiam się w polu widzenia, a oni przypominają sobie, ze są przeziębieni, idą im zęby i nie spali w ciągu dnia...

I znowu na pomoc przychodzą mi psychologowie, którzy twierdzą, że dziecko najbardziej męczące jest przy osobie, przy której czuję się najbardziej bezpieczne i bezwarunkowo kochane. Bo wie, że czego by nie zrobiło, zostanie zaakceptowane i zrozumiane.

Winnam więc się cieszyć.

Zajebiście.

Chciałabym mieć na tę radość siłę.

Albo nie. Chciałabym mieć siłę, by otworzyć rano oczy bez podświadomego odliczania sekund do momentu, gdy moje dzieci zauważą, że już nie śpię i pora wyciągnąć artylerię...

***

Przy tym wszystkim, największym idiotyzmem jest fakt, iż zamiast spać, piszę notkę.