Nie poświęcam każdemu tyle samo czasu i uwagi.
Nie mają nawet równego dostępu do zabawek.
No bo jak?
Tymon, mimo wybijającego się ponad przeciętność intelektu (zwłaszcza ponad przeciętność niewyspanej matki), emocjonalnie i nawykowo jest typowym dwulatkiem, który właśnie odkrył znaczenie słowa "moje". "Moja" jest mama, lokomotywa, grzechotka i "kaapka dziemiki". "Mój" jest traktor, jogurt i tata. "Moje" są puzzle i klocki.
Tak więc mama i tata mają przytulać, rysować dla niego (ćwicz, matko, jeszcze będziesz sławna), układać puzzle i ogólnie poświęcać mnóstwo uwagi. Zabawki i jedzenie mają po prostu być. Nieruszane przez siostrę najlepiej. Bo jak nie, to w dziób. Owszem, zdarza się, że sam przynosi jej autka, karmi jabłuszkiem, czy wpycha do buzi smoczek, ale na ogół wygrywa instynkt posiadania.
Agnieszka natomiast poprzytula się trochę, posiedzi na kolanach, ale za moment już odpycha się ode mnie. Ciekawsza jednak jest pełna zabawek podłoga. Co prawda zabawki zaraz zacznie jej zabierać Tymon, ale jest ich tyle, że w końcu wyszpera taką, która ją usatysfakcjonuje, a jego nie zaciekawi. Ewentualnie w nim odezwie się dobry brat. No, ze dwa razy było tak, że musiałam wkroczyć, bo młodej damie zależało na tej konkretnej rzeczy i krzyczała, gdy Tymon próbował ją jej wyrwać.
Dobrym miejscem jest też fotelik do karmienia. Szalony wynalazek, tak w ogóle. Dajesz dziecku kawałek jabłuszka i masz 45 minut spokoju. I tak trzy, czasem cztery, razy dziennie. Marzenie.
W zamian wieczorem ląduje w moim łóżku i tam do rana ładuje baterie bliskością i ciepłem.
Tym sposobem w ciągu dnia większość mojej uwagi otrzymuje Tymon, natomiast noce należą do Agnieszki.
I to się sprawdza. Mimo zarzutów, że zaniedbuję (!?) Agnieszkę, a z Tymona robię tchórzliwego (!?) maminsynka, żadne z nich nie wygląda na nieszczęśliwe i potrafią się razem bawić (rzadko, ale jednak).
Owszem, staram się wzmacniać w Tymonie poczucie, że siostra to ktoś fajny, a nie zło konieczne. Gdy robi coś dla niej sam z siebie, mówię, że bardzo ładnie się bawią, próbuję też sposobu z prezentami "od Agusi". Tyle, że zdałam sobie sprawę z dwóch rzeczy.
Po pierwsze: nie znam rodzeństwa, które by nie rywalizowało i nie tłukło się. Zarówno jako dzieci, jak i później. Ja do tej pory potrafię ściąć się z siostrą, P. nadal kłóci się z bratem. Jesteśmy różnymi ludźmi. Mamy inne charaktery. Więzy krwi tego nie zniwelują, ani gdy masz dwa lata, ani gdy masz dwadzieścia. Mówi się, że dając dziecku rodzeństwo, dajesz mu przyjaciela na całe życie. Nieprawda. Dajesz mu kogoś, kto zawsze w jego życiu będzie. Tylko tyle i aż tyle.
Po drugie: przekupując Tymona prezentami "od Agusi", nie uczę go, że on jest fajna. Uczę go, że za pewne zachowania dostanie nagrodę. Kiedy ma ją już w rękach, powód do bycia miłym dla siostry znika. Najlepszego dowodu dostarczył on sam.
S: Tymonku, dlaczego bijesz Agusię? Agusia Ci dała ciasteczka, a Ty jej dokuczasz...
T: Nie ma ciasieciek juś.
Także pozostaje mi pilnować, łagodzić i próbować zachować jakąś równowagę między nimi.
Z pełną świadomością, że im dalej w las, tym więcej drzew.