Właścicielka, starsza pani, przyuważyła mnie i najpierw strasznie krzyczała, a po chwili nożykiem wycinała dla mnie najpiękniejsze gałęzie ciemnofioletowego bzu, pokonana moim płaczliwym: "Ale to dla Mamy!".
W kolejnych latach szukałam już "bezpańskich" krzewów.
Ten jeden dzień w roku dom musiał topić się w słodkim, duszącym zapachu bzu.
Teraz, gdy od pięciu lat jestem to tu, to tam - ale zawsze za daleko - Dzień Matki nie ma zapachu.Rozbrzmiewa mi w uchu sygnałem oczekującego połączenia. Dławi słowami, które, niezależnie od ilości, nie są w stanie oddać uczuć i przywołać na Jej twarz tego pierwszego uśmiechu.
***
Mój drugi (albo trzeci, jeśli liczyć ciążę) Dzień Matki zaczął się o szóstej. W niczym nie przypominał tego z marzeń o laurce i śnie do południa. Dopiero teraz, gdy niebo przecinają błyskawice, a powietrzem niesie się grzmot moje dzieci na dłużej przerwały walkę między sobą.
Agnieszka śpi spokojna, a Tymon wtula twarz w moje kolana.
Ja zaś wreszcie czuję się właściwą osobą, na właściwym miejscu.
Jeśli tak czujesz, to znaczy, że to właściwe dla Ciebie miejsce, z właściwą rolą :)
OdpowiedzUsuńOj mój dzień matki również w niczym nie przypominał wymarzonego... ale może za kilka lat ;)
OdpowiedzUsuń